Polacy w Galicji mieli więcej praw, aniżeli po reformie Unii proponuje nam minister Sikorski.
30.11.2011 13:33 GOSC.PL
Jego wykład pt. „Polska a przyszłość Unii Europejskiej” w Berlinie uważam za błąd, zarówno co do formy, jak i treści. Minister zapomniał, że założenia polskiej polityki zagranicznej powinny być prezentowane najpierw Warszawie, zanim zacznie się o nich mówić w Berlinie. Zwłaszcza, że przemawiał tam w sytuacji, gdy exposé premiera Tuska w ogóle pozbawione było elementów odnoszących się do polityki zagranicznej, a więc nie było przedmiotem debaty w polskim parlamencie. Wyszło więc, że zasadnicze cele polskiej polityki zagranicznej zostały zaprezentowane w Berlinie, a nie w Warszawie, co jest wydarzeniem bezprecedensowym w dziejach polskiej dyplomacji. Tym bardziej jest to niezrozumiałe, że - jak wynika z wypowiedzi prezydenta Komorowskiego - nawet ośrodek prezydencki nie był poinformowany o jego treści, choć prerogatywy prezydenta na obszarze polityki zagranicznej są oczywiste.
Dodam, że polityka zagraniczna jeśli ma być skuteczna, powinna być obszarem poszukiwania wartości wspólnych, akceptowanych przynajmniej w zarysach przez wszystkie najważniejsze siły polityczne w kraju. Tym razem opozycja nie tylko, że nie miała możliwości wypowiedzieć się w tej sprawie, ale została skonfrontowana z poglądami radykalnie odmiennymi, od głoszonych przez siebie. Ostrej reakcji, która nastąpiła, trudno więc było nie przewidzieć. Sikorski remedium na kryzys znajduje się w ścisłej integracji krajów Unii, przedstawiając fałszywą w moim przekonaniu alternatywę, albo głębsza integracja, albo rozpad. Ciekawe, że wypowiada się na temat uzdrowienia strefy euro, w której nie tylko nie jesteśmy, ale także nie deklarujemy żadnych konkretnych terminów naszego do niej wejścia.
Trudno także nie zapytać, jak minister rozumie zdanie, że „członkowie strefy euro, którzy naruszą Pakt Stabilności i Wzrostu, będą poddawani sankcjom prawie niemożliwym do zablokowania przez zastosowanie presji politycznej”. Czy nie jest to wprost dyrektywa, że słabsi i mniejsi nie mają nic do gadania, tylko muszą słuchać co powiedzą silniejsi? To po co było wieloletnie przekonywanie o solidarności europejskiej, o zasadzie pomocniczości, jako konstytuującej cały mechanizm unijny? To wszystko teraz ma zmienić prosta dyrektywa, która w języku rosyjskim brzmi „ruki po szwam” i wyraża postawę na baczność przed każdym poleceniem z centrali?
W postulatach naprawy Unii, zaprezentowanych przez Sikorskiego w Berlinie, jest pomysł poważnego ograniczenia narodowej suwerenności każdego z krajów członkowskich, ale jednocześnie podkreślający dominującą rolę krajów największych i najzamożniejszych, a więc z pewnością nie Polski. Co stracimy na tym pomyśle, widać gołym okiem. A co zyskamy? Stabilność euro, którego nie mamy? Wszystko są to konstrukcje niezwykle ryzykowne, podobnie jak pomysł ponadnarodowych wyborów do Parlamentu Europejskiego, które zupełnie wypaczają demokratyczną ideę przedstawicielstwa.
Dlaczego miałbym głosować na Millera z Drezna, albo Hawranka z Brna, a mieszkaniec Bratysławy, na Kowalskiego z Rzeszowa? Obszary, które minister łaskawie zachowuje jako narodowe prerogatywy to: tożsamość narodowa, religia, styl pracy, moralność publiczna oraz stawki w podatku dochodowym. Jako mieszkaniec Bielska-Białej powiedziałbym, że cesarz Franciszek Józef II w ramach autonomii galicyjskiej dawał nam kiedyś więcej, aniżeli teraz obiecuje min. Sikorski. Dlatego smutno jest mi komentować to wystąpienie.
Andrzej Grajewski