Czy Mesjasz...? J 7,41
Wśród tłumów słuchających Jezusa odezwały się głosy: «Ten prawdziwie jest prorokiem». Inni mówili: «To jest Mesjasz». «Ale – mówili drudzy – czyż Mesjasz przyjdzie z Galilei? Czyż Pismo nie mówi, że Mesjasz będzie pochodził z potomstwa Dawidowego i z miasteczka Betlejem, skąd był Dawid?» I powstał w tłumie rozłam z Jego powodu. Niektórzy chcieli Go nawet pojmać, lecz nikt nie podniósł na Niego ręki.
Wrócili więc strażnicy do arcykapłanów i faryzeuszy, a ci rzekli do nich: «Czemu go nie pojmaliście?» Strażnicy odpowiedzieli: «Nigdy jeszcze nikt tak nie przemawiał jak ten człowiek».
Odpowiedzieli im faryzeusze: «Czyż i wy daliście się zwieść? Czy ktoś ze zwierzchników lub faryzeuszy uwierzył w Niego? A ten tłum, który nie zna Prawa, jest przeklęty».
Odezwał się do nich jeden spośród nich, Nikodem, ten, który przedtem przyszedł do Niego: «Czy Prawo nasze potępia człowieka, zanim go wpierw nie przesłucha i nie zbada, co on czyni?»
Odpowiedzieli mu: «Czy i ty jesteś z Galilei? Zbadaj i zobacz, że żaden prorok nie powstaje z Galilei». I rozeszli się – każdy do swego domu.
Czy Mesjasz...? J 7,41
Działania Boga rodzą mnóstwo pytań. Człowiek usiłuje porównać Go ze znanymi postaciami proroków, zestawić z koncepcjami na temat Mesjasza, skonfrontować z oczekiwaniami. Lokalizacja działalności Jezusa głównie w Galilei jest problematyczna z racji deprecjonującej przeszłości tych terytoriów. Pada też pytanie o to, jak postrzegają Go autorytety i czy według nich zna On Boga wystarczająco, by mógł o Nim nauczać. Absurdalna ocena Syna Bożego ograniczonym mózgiem człowieka. Ale i tu ludzie nie dochodzą do zgody i w efekcie powstają między nimi podziały. Nikt nie ma odwagi wystąpić przeciw Jezusowi, niewielu pyta Go wprost, niewielu słucha Jego odpowiedzi. A to by wystarczyło, aby spotkać Boga, który JEST. Warto spojrzeć Mu w oczy.
W ikonografii przedstawia się go habicie dominikańskim, jako anioła Apokalipsy z trąbą i płomieniem na czole. Skąd taki pomysł?
W ikonografii przedstawia się go habicie dominikańskim, jako anioła Apokalipsy z trąbą i płomieniem na czole. Skąd taki pomysł? Z jego życia, a konkretniej z kaznodziejskiej praktyki, w której nawoływanie do wierności Chrystusowi, przeplatało się z przestrzeganiem, by być gotowym na zapowiadane w Biblii nadejście Antychrysta u kresu czasów. I już widzę jak część z państwa na te słowa się krzywi z niesmakiem, a część potakuje głowami z uznaniem. A najlepsze jest to, że robicie dokładnie to, co w XV wieku robili słuchacze naszego dzisiejszego patrona, gdy przemierzał wioski i miasta Hiszpanii, Włoch czy Francji. Bo św. Wincenty Ferreriusz porywał swoimi słowami ludzi, a ci przychodzili tak licznie na jego kazania, że uzyskał od papieża zgodę na głoszenie Słowa Bożego na placach, a nie w świątyniach. Z drugiej jednak strony zarzucano mu równie gorąco demagogię i ogłupianie wiernych, a skargi na jego nauczanie można było usłyszeć na soborze w Konstancji w 1415 roku. On sam jednak zamiast się tym przejmować robił to, do czego został wezwany. Tak wezwany i to przez samych świętych Dominika i Franciszka. Oni to bowiem ukazali mu się pewnego razu, gdy poważnie zachorował i powiedzieli, że wyzdrowieje, gdy przestanie być letni. I tak oto św. Wincenty Ferreriusz ostatnie 20 lat swego zakonnego i kapłańskiego życia poświęcił na płomienne głoszenie Ewangelii. A płomień potrafi ogrzać, ale i oparzyć.