Wywyższenie przez schodzenie. Rozmowa z przeorem kamedułów na Bielanach o życiu zakonnym bez półśrodków

Marcin Jakimowicz Marcin Jakimowicz

|

05.09.2024 00:00 GN 36/2024

publikacja 05.09.2024 00:00

O charyzmacie kamedułów i sensie istnienia zakonów kontemplacyjnych mówi przeor kamedułów na Bielanach o. Mateusz Kolbus.

o. Mateusz Kolbus EC do Kongregacji Eremitów Kamedułów Góry Koronnej wstąpił w 2004 roku. Śluby wieczyste złożył w 2009 roku, a w roku 2015 przyjął święcenia kapłańskie. Od 2018 roku jest przeorem kamedułów na krakowskich Bielanach. Właśnie wydał książkę „Milczeć, ale życiem wołać” (eSPe). o. Mateusz Kolbus EC do Kongregacji Eremitów Kamedułów Góry Koronnej wstąpił w 2004 roku. Śluby wieczyste złożył w 2009 roku, a w roku 2015 przyjął święcenia kapłańskie. Od 2018 roku jest przeorem kamedułów na krakowskich Bielanach. Właśnie wydał książkę „Milczeć, ale życiem wołać” (eSPe).
henryk przondziono /foto gość

Marcin Jakimowicz: Kardynał Wojtyła powiedział, że jesteście piorunochronem dla Krakowa. A ja w zakonach kontemplacyjnych słyszę: „Nie przyszliśmy tu, by opasać region modlitwą i stać się duchową tarczą antyrakietową”.

O. Mateusz Kolbus:
To prawda. Główną motywacją wstąpienia do kamedułów jest uwielbienie Boga. Wszystkie inne powody prędzej czy później okażą się niewystarczające. Kardynał Wojtyła, mówiąc o nas jak o piorunochronie, myślał pewnie o naszej ukrytej przed światem cichej, wiernej modlitwie. To określenie może wzbudzać lęk, bo jeżeli jesteśmy piorunochronem, to znaczy, że my te pioruny przyjmujemy na siebie, że biją one w nas. I rzeczywiście w naszym codziennym życiu jest to w jakiś sposób odczuwalne. Wiele trudnych doświadczeń związanych z naszym powołaniem możemy przyjmować w duchu ekspiacyjnym. Za miasto, za świat, za Kościół. Wierzę, że dzięki temu inni mogą otrzymać łaski. Taka duchowa wymiana. Tak to postrzegam i tak rozumiem te słowa kardynała Wojtyły.

Ojciec Michał Zioło powiedział mi, że dla niego najważniejszą cechą mnicha jest bezużyteczność. Pochodzi ojciec z Knurowa, a na Śląsku, jak przed plebanią nie stoi koparka, to mówi się, że „farorz jest do luftu”. W praktycznym do bólu świecie każdy chce się czymś wykazać, a ojciec Michał mówi: „Jesteśmy dla Boga. Czy to nie wystarczy?”.

Wystarczy. Często słyszymy podobne zarzuty: „Po co wy tu siedzicie i modlicie się? Nikt z was nic nie ma”. A dla nas ważniejsze jest „być” niż „czynić”, „działać”. Istotą naszego kamedulskiego powołania jest samo bycie dla Boga. Nasze powołanie, postawę kontemplacyjną określa się jako „pracowitą bezczynność”. I myślę, że o to chodziło ojcu Michałowi.

„Nasza bezużyteczność to bardzo dobre uczucie” – wyjaśniał benedyktyn John Chapman. „My nie możemy być użyteczni dla Boga! On może doskonale obejść się bez nas. Jeśli jednak nas wybiera, to jest to wielki zaszczyt”.

My pozornie „nic nie robiąc”, bardzo wiele czynimy w wymiarze duchowym. Albo inaczej: bo przecież nie my to czynimy – dzięki temu, że stąd płyną hymny uwielbienia, bardzo wiele się dzieje w wymiarze duchowym. Ponieważ oddając się całkowicie do dyspozycji Boga, pozwalamy Mu, by przez nas działał, oddajemy Mu pole do działania i pozwalamy, by traktował nas jako narzędzia swej łaski.

Dlaczego tak trudno nam zgodzić się na bezużyteczność? Ile razy w „Gościu” spisywałem opowieści o tych, którzy kochają „tracić czas dla Boga”, zawsze spotykałem się z niezrozumieniem.

Współczesny świat tego nie rozumie. Bo, powiedzmy sobie szczerze, jeżeli człowiek nie ma wiary, to to wszystko rzeczywiście traci sens. Jeśli nie ma Boga, to jest to naprawdę marnowanie czasu! I dla takich ludzi, którzy nie mają wiary, jesteśmy właściwie darmozjadami. Jeżeli spojrzymy na tę rzeczywistość z wiarą, zmienia się wszystko. Bóg naprawdę jest godzien, by tracić dla Niego czas. I życie.

W tym traceniu życia chyba najtrudniejsze jest codzienne żmudne „ciosanie”, czyli poznawanie samego siebie i swej kruchej kondycji.

To dlatego w zakonach kontemplacyjnych słyszał pan, że mnisi nie czują się żadnym „piorunochronem” i mają świadomość swojej ogromnej niewystarczalności i nędzy. Jest taki stereotyp na temat kamedułów, że są to „komandosi duchowi”, twardziele. A tak naprawdę doświadczenie pokazuje, że aby trwać owocnie w powołaniu, nie poddawać się zwątpieniu i pokonywać te wszystkie trudy, trzeba mieć odwrotną postawę – postawę dziecka. Trzeba być dzieckiem, całkowicie zdanym na Boga i polegającym na Jego mocy, nie na własnej. Nasza siła jest bardzo, bardzo nikła. Klauzura to szybko weryfikuje. Jesteśmy bardzo słabi i tylko postawa dziecka może pomóc tę słabość zaakceptować.

Dziecko zaczyna od początku, a człowiek chciałby od czasu do czasu sprawdzić, na którym szczeblu duchowej drabiny się znajduje. „Wielkim niebezpieczeństwem przy wspinaniu się po duchowej drabinie jest sprawdzanie, czy daleko już się wspięliśmy” – przypominał o. Aleksander Mień. „Nie może być mowy o żadnym bilansie osiągnięć. Należy zawsze uważać, że znajdujemy się dopiero na pierwszym stopniu”.

Tak jest! Im dłużej człowiek jest w eremie, tym bardziej sobie zdaje sprawę, jak bardzo jest słaby. Powiem więcej: paradoksalnie, im dłużej człowiek żyje w eremie, tym ma większą świadomość, że coraz mniej wie na temat życia duchowego. (śmiech)

Czyli duchowość jest schodzeniem? Drogą w dół?

To przedziwne, ale jest jednocześnie drogą w dół i w górę. Schodzeniem i wywyższeniem. To jest jednoczesny ruch. Umniejszamy się, a Bóg nas wywyższa. Pokora, czyli zgoda na siebie i naszą kondycję, nie załamuje nas, bo spotykamy w niej bezgraniczną i całkowicie bezinteresowną Bożą miłość. A doświadczenie miłości Boga, tego, że On kocha mnie takiego, jakim jestem, zmienia wszystko. Tylko to nas trzyma.

Ilu braci modli się na Bielanach?

Jedenastu, choć jest duża rotacja, ponieważ przychodzą i odchodzą ci, którzy chcą tu, na Srebrnej Górze, odczytać swe powołanie.

Znacie się jak łyse konie i trudno udawać pobożnego. A jeśli recytuje Ojciec w środku nocy psalmy, a ma ochotę, ziewając, zanucić: „Niech Cię nawet sen nasz chwali”? Można się wówczas skupić na tekście psalmu?

Jasne, że można! Oczywiście różnie to bywa i nieraz człowiek rzeczywiście walczy z sennością, ale akurat ja raczej nie mam z tym problemu. Są bracia, którzy czasami są półprzytomni podczas godziny czytań, pierwszych modlitw przed świtem… „O godzinie 3.30 nad ranem, gdy cały Kraków pogrążony jest jeszcze w głębokim śnie, na Srebrnej Górze rozlega się bicie dzwonu na pobudkę. Nie wszystkich mnichów wyrywa on z nocnego odpoczynku” – opowiadam w książce „Milczeć, ale życiem wołać”. „Bywają i tacy, którzy dokonawszy już porannej toalety, czuwają od jakiegoś czasu w kaplicy celi, składając dzięki za dar nowego dnia jedynemu Bogu w Trójcy: Gloria Patri et Filio, et Spiritui Sancto... Dlatego patriarcha mnichów Zachodu, św. Benedykt z Nursji, polecał w swojej Regule sypianie w habicie, by sługa Boży w każdej chwili był gotów do natychmiastowego powstania i do podjęcia duchowej walki, w pełnym rynsztunku, o Bożą chwałę. Nęcąca mgiełka snu stopniowo opuszcza czuwającego, kiedy surowa cisza nadranna poczyna tchnąć Obecnością wychodzącą naprzeciw wytrwałemu szeptowi, czule rozklejającą zaspane jeszcze oczy. Za chwilę mnich zdąża już ścieżką w kierunku kościoła, z kapturem na głowie na znak skupienia, otulony w płaszcz chórowy”.

Znajomy dominikanin opowiadał mi, że gdy miał Mszę o szóstej rano, to potem wieczorem zastanawiał się: „Odprawiałem dziś Mszę czy nie…”.

Szósta rano? To już prawie połowa dnia. (śmiech) Pamiętajmy jednak o tym, że my wcześnie chodzimy spać (a więc nie śpimy dramatycznie mniej niż inni, ale przesuwamy godziny snu), a poza tym po obiedzie jest też możliwość sjesty, by odpocząć, zregenerować siły…

Pięknie, że zachowaliście te nocne modlitwy, które kiedyś były punktem obowiązkowym w wielu zgromadzeniach. Takim nocnym czuwaniem w oczekiwaniu na Oblubieńca. Gdy kard. Ryś był rektorem krakowskiego seminarium, opowiadał, że klerycy chętnie przychodzili na nocne adoracje. Widział w nich ogromną tęsknotę…

Myślę, że ludzie szukają takiego ukrytego życia dla Boga. To ciekawe, że do nas wciąż przychodzą nowi kandydaci. Niewielu potrafi pozostać dłużej, do końca życia, ale powołania są, zainteresowanie jest duże. To pokazuje, że młodzi ludzie szukają autentycznego zakonnego życia. Takiego na serio. Bez półśrodków...

A nie macie dość wycieczek, które traktują was jak Indian w rezerwacie, turystyczną atrakcję na mapie Krakowa?

Mamy. Nie jesteśmy „do oglądania”, na zasadzie jakichś duchowych dziwolągów i dlatego staramy się ograniczać takie wycieczki, które przychodzą jedynie z ciekawości.

Z pytaniem: „Naprawdę śpicie w trumnach???”.

W pewnych godzinach jesteśmy otwarci na tych, którzy przychodzą, by rzeczywiście się pomodlić, wyciszyć. Nie chcemy jednak wchodzić w prężnie rozwijające się akcje turystyczne czy promocyjne.

Ojciec zdecydował się pójść do zakonu, pozostawiając o świcie swoim dziadkom list z wyjaśnieniem. Towarzyszył temu pokój serca czy duchowa szarpanina?

Pokój serca. Ja wiedziałem, że mam iść, że Bóg mnie powołuje, przyciąga. Nie miałem wątpliwości. Opuściłem dom dziadków, u których mieszkałem, nad ranem, ale przecież to nie była nagła decyzja. Miałem długi czas, by to przemodlić, rozeznać. Wiedziałem, że to jest moja droga i że po prostu muszę za tym głosem pójść.

Co Ojciec napisał w liście?

Przede wszystkim podziękowałem dziadkom za to, że mogłem z nimi mieszkać. Napisałem, że Bóg mnie powołuje i nie mogę nie odpowiedzieć na to wezwanie, bo jest ono tak silne, że chcę Go postawić na pierwszym miejscu. Co wcale nie znaczy, że ich nie kocham.

Zrozumieli?

Tak, po czasie. Po kilku miesiącach, gdy przyjechali, zmieniło się ich spojrzenie, bo zobaczyli, że jestem szczęśliwy, żadna krzywda mi się dzieje, że to naprawdę moje powołanie. Na pewno początkowo było to dla nich trudne doświadczenie…

A kiedy Ojciec poczuł się w eremie jak w domu?

W Bieniszewie, bo tam zaczynałem, mniej więcej po pół roku „aklimatyzacji”. W książce przywołuję te chwile pierwszego kontaktu z rzeczywistością kamedulską: „Wszystko, co tam zastałem – surowość życia, milczenie i karność, wielka prostota liturgii i dziewiczość przyrody, a także żyjący tam bracia z długimi brodami – wywarło na mnie ogromne wrażenie. A jednak ten pierwszy pobyt wcale nie był dla mnie słodki i miły. Dostałem celę z łóżkiem z siennikiem, w budynku, w którym prócz mnie nie było żywej duszy. Jeden z braci przyniósł mi kolację. Otwieram menażkę, patrzę: kasza z rodzynkami. Mówiłem sobie: to dopiero jest surowość i prostota, jakiej szukam!”.

„Nasze działania, modlitwy są bardzo nieudolne, być może dlatego, że za bardzo je komplikujemy” – powiedział mi o. Sławomir Badyna, przeor benedyktynów w Biskupowie. „Joachim Badeni napisał książkę »Prosta modlitwa«. Im bardziej coś jest proste, tym bardziej jest Boże”.

Mam takie samo doświadczenie. Z biegiem lat wszystko – relacja z Bogiem, postrzeganie samego siebie i innych – bardzo się upraszcza, nabiera pewnej jedności. Myślę, że dzieje się tak, bo – jak pisał Augustyn – jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na właściwym miejscu. Rzeczywiście tak jest. Bóg upraszcza to, co pokomplikowaliśmy.

Pisze Ojciec w książce, że był ostatnią osobą, po której inni spodziewali się, że pójdzie do klasztoru…

Tak było! Bo ja nie byłem zbyt grzecznym chłopakiem w młodości… Wielu było zaskoczonych moją decyzją. Zmieniło mnie doświadczenie Bożej miłości. Trudno to nazwać, bo słowa są wobec tego bezradne. Głębokie, bardzo intymne doświadczenie dotyku Bożej miłości.

Kiedy rozpoczął się ten proces? Na konkretnej modlitwie? Pielgrzymce?

Przyciągnęło mnie słowo. Czytałem dużo poezji, sam pisałem (i piszę do dziś) i Bóg przyciągał mnie przez słowo. Słowo pisane doprowadziło mnie do Słowa, czyli do Chrystusa. Do kamedułów Bóg przyciągał mnie również przez moje naturalne predyspozycje: kochałem ciszę, bardzo pociągała mnie samotność, spacery po lesie. Pytałem, szukałem i rozeznałem, że On mnie powołuje do eremu.

Płacze Ojciec czasem, czytając słowo Boże?

Zdarza mi się, choć kiedyś taki dar łez przeżywałem częściej. Może stałem się gruboskórny… Ojcowie pustyni nauczali, że w taki sposób nasze ciało reaguje na dotyk Boga.

Zazdroszczę wam, że nie musicie uczestniczyć w jatce mediów społecznościowych. Że nie oglądacie inauguracji olimpiady, zastanawiając się, jak bardzo jest ona przesiąknięta szyderstwem i bluźnierstwem…

Tak, to bardzo uwalniające. I da się bez tego żyć. (śmiech) Czytamy katolickie tygodniki, więc wiemy, co się dzieje w świecie, ale nie chcemy, by to nas rozpraszało, odłączało od naszego powołania: samotnego, pełnego ufności trwania przed Bogiem.

A Bóg jest samotny?

Tak. Jest samotny, mimo że jest Trójcą. To paradoks, że jest On „Wielkim Samotnikiem”, a zarazem doskonałą wspólnotą osób. Tyle że u Niego nie ma sprzeczności. Tak samo jest w naszym powołaniu: im bardziej ta samotność z Bogiem się pogłębia, tym bardziej otwieramy się na innych ludzi.

„Wszechświat rozmawia z człowiekiem samotnym” – pisał w jednej z tutejszych cel o. Piotr Rostworowski. „Nie jest prawdziwe porzekadło: »Nie ma cudów«, bo właśnie cuda są, ale widoczne tylko dla tych, którzy umieją patrzeć z wiarą na zwyczajne z pozoru sprawy”.

Myślę, że to odkrywanie Boga w drobiazgach, codzienności jest kwintesencją naszej służby. Bo On działa przede wszystkim w takiej zwykłości dnia.

„A tu stałem spokojnie i czekałem aż podejdzie. W kompoście buszowały dwa jeże, a ten lis skradał się powoli” – opowiadał mi tu przed laty o. Benedykt. Mówił z pasją o porach, w jakich śpiewają poszczególne gatunki ptaków…

To takie drobne rzeczy, dzięki którym człowiek zdaje sobie sprawę, że jest wdzięczny, szczęśliwy. Wschody słońca, mgły, śpiew ptaków…

To mnie zachwyca u Eliasza! Zobaczył malutką jak dłoń człowieka chmurkę i zawołał: „Zbliża się ulewa”.

Czekamy na wielkie wydarzenia, a Bóg przychodzi w codzienności. W kruchych, małych gestach, znakach… Rzadko w spektakularnych fajerwerkach…

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.