20-lecie Polski w Unii Europejskiej. Bilans zdecydowanie pozytywny

Bogumił  Łoziński Bogumił Łoziński

|

GN 17/2024

publikacja 25.04.2024 00:00

O okolicznościach wstąpienia Polski do Unii, sporach we Wspólnocie oraz kryzysie, w jakim się znajduje, mówi dyrektor Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego dr hab. Kamil Zajączkowski.

Dr hab. Kamil Zajączkowski  jest dyrektorem Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego. Jego zainteresowania badawcze koncentrują się wokół współczesnych stosunków międzynarodowych oraz polityki zagranicznej UE. Wykładał na ponad 20 uczelniach europejskich i azjatyckich. Dr hab. Kamil Zajączkowski jest dyrektorem Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego. Jego zainteresowania badawcze koncentrują się wokół współczesnych stosunków międzynarodowych oraz polityki zagranicznej UE. Wykładał na ponad 20 uczelniach europejskich i azjatyckich.
Tomasz Gołąb /Foto Gość

Bogumił Łoziński: Pierwszego maja mija 20 lat od wstąpienia Polski do Unii Europejskiej. Jaki jest bilans naszej obecności we Wspólnocie?

Kamil Zajączkowski:
W wymiarze politycznym, ekonomicznym i społecznym ten bilans jest jednoznacznie pozytywny. To pokazują nie tylko wyniki opinii społecznej, ale także wskaźniki makro- i mikroekonomiczne. Polska zyskała różnego rodzaju korzyści, które są widoczne w statystykach, ale także w wymiarze społecznym. Polacy są jednymi z największych zwolenników idei integracji europejskiej. Te 20 lat pokazało też, że intensywnie uczymy się Unii – mówię o klasie politycznej, o przedsiębiorcach i o społeczeństwie.

Co to znaczy „uczymy się Unii”?

W pierwszym okresie naszego członkostwa, zwłaszcza do polskiej prezydencji w 2011 r., mieliśmy perspektywę hurraoptymizmu, że wszystko, co związane z Unią, jest dobre i pozytywne, że wszystkie pomysły, które z niej wychodzą, należy od razu implementować. Natomiast po 2015 r. wśród analityków rozpoczyna się dyskusja, co można poprawić w UE, jak ją trzeba przemodelować. To jest bardzo ważne, aby poza pozytywami dostrzegać błędy i o nich mówić, żeby nie było np. powtórki z brexitu.

Nim porozmawiamy o tych błędach, cofnijmy się do lat 90., kiedy rozpoczął się proces integracji Polski z UE. Dlaczego zdecydowaliśmy się na wejście do Wspólnoty?

Lata 90., szczególnie początek, to pewna tęsknota do Zachodu i bycia jego częścią. Mieliśmy wtedy dwa główne cele: wejście do Sojuszu Północnoatlantyckiego i do Unii Europejskiej. Wszystkie siły polityczne, co dzisiaj może dziwić, były wówczas zdecydowanie za realizacją tych celów, choć przecież wówczas jeszcze stacjonowały na naszym terytorium wojska radzieckie, a po upadku w grudniu 1991 r. Związku Radzieckiego – rosyjskie. Wszystkie rządy po kolei, począwszy od Mazowieckiego, przez Olszewskiego, który miał tu bardzo duże zasługi, później Suchockiej, bardzo mocno podkreślały opcję zachodnią.

Była jakaś inna opcja?

W tamtym okresie otoczenie międzynarodowe nie podchodziło entuzjastycznie do pomysłu rozszerzenia NATO i Unii Europejskiej. Państwom świata zachodniego przede wszystkim chodziło o bezpieczeństwo i stabilizację na byłym obszarze Związku Radzieckiego. Pamiętajmy, że w latach 1991–1995 mamy wojnę na Bałkanach, mamy konflikty wojenne na terenie byłego ZSRR. Dla Zachodu sytuacja była na tyle niejasna, że np. Kongres Stanów Zjednoczonych nie opowiadał się zdecydowanie za rozszerzeniem NATO. Dziś wiemy, że bardzo mocno był lobbowany przez agenturę radziecką, potem rosyjską, która wmawiała, że przecież lepiej stworzyć tzw. plan alternatywny, jakiś rodzaj partnerstwa. Istniały na przykład pomysły stworzenia tzw. NATO-bis. Sceptycyzm wobec pomysłu okazywały też południowe państwa Unii, chodziło m.in. o podział funduszy strukturalnych. Natomiast niewątpliwym zwolennikiem integracji były Niemcy, ale nie robiły tego bezinteresownie, ponieważ zdawały sobie sprawę, że UE będzie potrzebowała większego rynku, większych możliwości konkurencyjnych. Pierwsze rozszerzenie Unii Europejskiej było korzystne nie tylko dla nowych członków –przede wszystkim wzmocniło samą Unię, zasilając ją potencjałem ludnościowym i geograficznym. Państwa, które wspierały ten proces, miały wymierne korzyści polityczne i ekonomiczne.

Z dzisiejszej perspektywy trzeba powiedzieć, że mieliśmy do czynienia z dużą dalekowzrocznością i determinacją całej polskiej klasy politycznej, i ze strony prawicy, i liberałów, i po części także postkomunistycznej lewicy, że opcja zachodnia jest jedyna i nie można mówić o alternatywach. Przypomnijmy też, że w końcowej fazie wejście do Unii Europejskiej poparł Kościół katolicki w Polsce i w Watykanie. Władze kościelne wykazały tu duże wyczucie polityczne i społeczne, a także znajomość historii, bo są momenty w dziejach, które trzeba wykorzystać, gdyż mogą się nie powtórzyć.

Zjednoczenie Europy było jednym z priorytetów pontyfikatu Jana Pawła II. Dla papieża zasadniczym elementem, podstawą tego zjednoczenia miały być uniwersalne wartości chrześcijańskie, dziedzictwo kulturowe Europy. Dziś to dziedzictwo jest przez Unię odrzucane. Dlaczego?

Symbolicznym momentem rozpoczęcia dyskusji o roli i znaczeniu dziedzictwa chrześcijańskiego była debata nad kształtem Traktatu Konstytucyjnego UE. W preambule jego pierwotnej wersji było odniesienie do dziedzictwa chrześcijańskiego, humanistycznego, które było ściśle związane z Kościołem katolickim. Co prawda ten traktat został odrzucony w 2005 r., ale w 2007 r. przyjęto traktat lizboński, będący niemalże jego kopią, jednak odniesień do chrześcijaństwa już w nim nie ma. Od końca pierwszej dekady XXI wieku mamy w Unii coraz większy i coraz bardziej polaryzujący spór ideologiczny, który także dotyczy wartości chrześcijańskich i przeszłości Europy. Ten spór powoduje pęknięcia we Wspólnocie, bo jeżeli kwestionujemy wspólne dziedzictwo, to trudno jest wypracować konsensus polityczny w jakiejkolwiek sprawie. To jest rzecz bardzo niedobra, ponieważ uniwersalne wartości płynące z chrześcijaństwa były podstawą integracji europejskiej.

W jaki sposób ten spór się przejawia?

W zasadzie od uchwalenia traktatu lizbońskiego politycy unikają debat ideowych, natomiast różnice widać w propozycjach rozwiązywania konkretnych problemów, np. polityki migracyjnej, praw człowieka, klimatu, praw pracowniczych. Z góry zakładamy, że nastąpi spór między konserwatystami a frakcją liberalną, której jest przypisywane dążenie do realizacji federalistycznej wizji. Ja bym powiedział, że dąży ona do realizacji koncepcji neoliberalnej, bez odniesienia do przeszłości, do dziedzictwa kulturowego.

Poparcie Polaków dla obecności w UE przez lata sytuowało się na jednym z najwyższych poziomów w krajach unijnych, tymczasem w ostatnim czasie to się zmieniło. Badania Eurobarometru pokazują, że jesteśmy na 11. miejscu wśród państw Unii z 51 proc. odpowiedzi, że jest ona czymś dobrym. Co się stało, że to poparcie osłabło?

Polacy stają się bardziej eurorealistami. Dostrzegamy błędy i o nich mówimy. Dojrzewamy, mam nadzieję, że także establishment polityczny, który był bardzo zapatrzony w to wszystko, co UE proponowała. Szczęśliwie zaczyna mijać czas oskarżania ludzi od razu o polexit, gdy wskazywali, że w Unii jest coś niewłaściwego. Obserwuję to w środowisku akademickim, w którym zastanawiamy się, co można lepiej zrobić w UE. Mój kolega prof. Tomasz Grosse tuż po kryzysie migracyjnym w 2015 r. wydał książkę „Europa pokryzysowa”, ale już we wstępie zaznaczył, że ten tytuł jest prowokacyjny, bo Europa wcale nie jest pokryzysowa, wręcz przeciwnie, staje przed nią zadanie rozwiązania wielu różnych problemów. Musimy mieć świadomość, że w ciągu tych 20 lat Europa zmieniła się wewnętrznie, wchodziliśmy do zupełnie innej Unii; zmienił się też świat, który ją otacza.

W jaki sposób się zmieniła?

W zasadzie Unia Europejska jest w notorycznym kryzysie: rok 2005 – kryzys konstytucyjny, 2008–2009 – finansowy, 2011–2012 – związany z arabską wiosną, 2015 – migracyjny, potem brexit, pandemia, a teraz wojna w Ukrainie. Sprawa polega na tym, że Europa właściwie nie rozwiązała żadnego ze wskazanych kryzysów. Problem strefy euro jest zażegany, a nie rozwiązany. Z kolei sytuacja na granicy polsko-białoruskiej pokazuje, że nie mamy w Unii, w Polsce, wypracowanych mechanizmów postępowania z migrantami. Diagnozy stawiamy dobrze, ale okazuje się, że Unii Europejskiej brakuje realnych mechanizmów ich rozwiązywania.

A jak zmienił się świat?

W 2003 r. Unia przyjęła Europejską Strategię Bezpieczeństwa – jej tekst jest dostępny w internecie po polsku, zachęcam, aby przeczytać jego wstęp. Jest bardzo pozytywny, optymistyczny, Unia jest w nim jednym z liderów świata, oczywiście jest wiele wyzwań, ale ona jest w stanie im sprostać, może być przewodnią siłą, jeśli chodzi o rozwiązywanie problemu głodu, pomoc humanitarną itd. W 2016 roku ówczesna wysoka przedstawiciel UE ds. polityki zagranicznej Federica Mogherini przedstawia swoją Europejską Strategię Bezpieczeństwa i tam wstęp jest zupełnie inny. Napisała w nim, że świat jest pełen poważnych napięć, a Europa właściwie znajduje się w kryzysie egzystencjalnym, dlatego UE musi być bardziej asertywna, bardziej przygotowana na różnego rodzaju niebezpieczeństwa, które mogą ją już bezpośrednio dotykać. Zestawienie tych dwóch dokumentów pokazuje odmienną sytuację Unii. W zasadzie obecny świat jest zupełnie inny niż w momencie, gdy Unia została powołana w 1992 r. przez traktat z Maastricht. Według mnie musi się przygotować na istotne zjawiska, które są obecne tu i teraz, a na które nie jest przygotowana.

Na jakie zjawiska?

Wskażę cztery. Unia to dziecko globalizacji i multilateralizmu. Oba te procesy są dziś w odwrocie. Choć nie można mówić o całkowitej deglobalizacji, to gospodarka światowa przechodzi w stan, który bym określił jako slowbalisation – tj. koncentrowanie się na współpracy raczej regionalnej. Z kolei stosunki wielostronne zostały zastąpione przez bilateralne, czyli dwustronne. Druga sprawa: Unia jest mocarstwem normatywnym, cywilnym, nie wojskowym, opartym na wartościach i ideach, i jest soft power – miękką siłą, a dzisiaj mamy na świecie hard power – twardą siłę. Stany Zjednoczone, Chiny, Indie mają silne wojsko, a Unia go nie ma i nie będzie miała.

Są plany, żeby stworzyć europejską armię.

Wojna w Ukrainie pokazała, że jedyna siła, która jest w stanie nas obronić, to wspólny sojusz amerykańsko-europejski. Trzecie zjawisko związane jest z tym, że Unia Europejska opiera się na zasadach dialogu i negocjacji, a dziś ustępują one pola siłom bardziej realistycznym, związanym z wojskiem. Wreszcie Unia opierała swoje stosunki z tzw. reżimami, przede wszystkim z Rosją, na zasadzie business as usuall (biznes nade wszystko). Wojna w Ukrainie, ale też inne sytuacje w odniesieniu do państw, gdzie są reżimy, pokazały, że ta zasada jest całkowicie skompromitowana.

Jednym z pomysłów, aby Unia lepiej radziła sobie z kryzysami, jest zastąpienie zasady konsensu przy podejmowaniu decyzji w pewnych obszarach, na przykład w polityce zagranicznej, większością kwalifikowaną. To dobra droga?

Odpowiem krótko: nie, nie, nie!

Dlaczego?

Ponieważ to nie usprawni UE, a może się przyczynić do jeszcze większych podziałów, do jeszcze większego pęknięcia we wspólnocie. Polityka zagraniczna oraz bezpieczeństwa są domeną państw członkowskich, co zostało zapisane bardzo wyraźnie w traktacie lizbońskim. Unia jest sojuszem politycznym opartym na pewnych wartościach, ale także na konsensusie, który sam w sobie ma pewną wartość – nikt nie jest przegłosowywany. Oczywiście to spowalnia decyzje, ale coś za coś.

W takim razie jakie mechanizmy pozwoliłyby Unii skutecznie rozwiązywać kryzysy?

Unia Europejska już je pokazała. W czasie pierwszego ataku Rosji na Ukrainę w 2014 r. potrzebowała kilku miesięcy, aby nałożyć na Moskwę sankcje. W 2022 r., mimo sprzecznych interesów pomiędzy państwami członkowskimi, stosując zasadę konsensusu, jednak jest w stanie szybko decydować o kolejnych sankcjach. Według mnie w sytuacji kryzysu państwa unijne powinny częściej się spotykać, nawet na szczeblu liderów, a nie tylko na zaplanowanych o wiele wcześniej szczytach. Natomiast w kluczowych kwestiach – nie mówię, że we wszystkich – Unia musi być bardziej asertywna, pragmatyczna, a w najważniejszych sprawach powinna wypracować bardzo konkretne strategie. Nie dokumenty stricte polityczne, o wszystkim i o niczym, z czym często mamy w UE do czynienia, ale szczegółowe, gotowe rozwiązania z ewentualnymi dwoma, trzema scenariuszami, bo nie da się przewidzieć, co się stanie.

Jakie kwestie są obecnie najważniejsze dla Unii Europejskiej?

Kluczowe sprawy to: rola i miejsce UE w nieuchronnej konfrontacji USA–Chiny, migracja, transformacja cyfrowa i energetyczna, odbudowa przemysłu europejskiego, nie tylko zbrojeniowego, konkurencyjność w świecie, w tym zmiany na wolnym rynku, zdolność do obrony, ale w ścisłym sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, a także sztuczna inteligencja, zmiany klimatyczne i podbój kosmosu.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.