Św. Augustyn i liga mistrzów

Marcin Jakimowicz Marcin Jakimowicz

|

GN 16/2024

publikacja 18.04.2024 00:00

Zanim napisał: „Niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie”, ten krnąbrny młodzieniec, który nie przyjął chrztu nawet w niebezpieczeństwie śmierci, przeszedł długą drogę. Urodzony 1670 lat temu Augustyn musiał spotkać na niej mistrza.

Św. Augustyn i liga mistrzów

Tym, co mnie najbardziej rozbraja w jego „Wyznaniach”, jest szczerość. Aurelius Augustinus (354–430) bez owijania w bawełnę opisywał swe hulaszcze życie, dylematy, upadki, duchowe zawirowania i ucieczki. ​Nazywał rzeczy po imieniu. „Jakże straszne były te stopnie, po których zstępowałem w głębiny piekła, trawiony gorączką, rozpaczą, że nie znam prawdy” – pisał, nie bawiąc się w dyplomację. Doskonale znał swoją kondycję i dzięki temu jego opowieści są szczere do bólu, nieprzypudrowane. Wspominał szarpaninę grzesznego życia, desperackie poszukiwanie prawdy i chwilę, w której jego życie zyskało sens.

Impuls

Pewnego dnia miał usłyszeć w ogrodzie śpiew dziecka nucącego: Tolle, lege! – „Weź, czytaj!”. Potraktował to zdarzenie jako znak i zaczął wertować z pasją List do Rzymian. Słowa: „Żyjmy przyzwoicie, jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości” przeorały jego serce.

„Do kogo miałem się zwrócić, by mnie z Tobą pojednał? Czy miałem szukać pomocy aniołów?” – pytał dramatycznie, by z zachwytem zawołać: „Ale trzeba było, by Pośrednik między Bogiem i ludźmi miał coś wspólnego z Bogiem i coś wspólnego z człowiekiem. Gdyby we wszystkim był jak człowiek, daleko byłby od Boga. Gdyby we wszystkim był jak Bóg, daleko byłby od człowieka (…). ​Rozpaliłeś moje serce i język jak rozżarzone węgle (…). Nie jakimś mglistym uczuciem, lecz stanowczym wyborem kocham Ciebie, Panie”.

Kropla drążyła skałę

24 kwietnia obchodzimy w Kościele wspomnienie „nawrócenia świętego Augustyna”, ale przytoczona wyżej historia była jedynie impulsem, niezwykle ważnym puzzlem układanki, a nie, jak przyjęło się mówić, nawróceniem. Nie bez przyczyny Benedykt XVI, wspominając o biskupie z Hi​ppony, pisał, że „jego nawracanie się było drogą”.

Lubimy dania z mikrofali, a Pan Bóg woli marynaty – słyszałem wielokrotnie. Sam mam problem ze wskazaniem jednego wyjątkowego wydarzenia, które było w moim życiu duchowym przełomem, punktem zwrotnym. Nawrócenie Augustyna było procesem, który genialnie pokazuje, jak ważne jest „głoszenie w porę i nie w porę”, a także wierność hymnom liturgii godzin.

„Nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo mnie kochała i o ile bardziej cierpiała, rodząc mnie do życia duchowego, niż wtedy, gdy mnie wydawała na świat” – pisał po latach o matce. Nie ujmując nic trosce i mocy wstawiennictwa świętej Moniki, która jak lwica walczyła o przemianę zbuntowanego syna, ruszała za nim do Kartaginy, Rzymu i Mediolanu i nie dawała za wygraną, choć ten przysparzał jej mnóstwa kłopotów i nie przyjął chrztu nawet w niebezpieczeństwie śmierci, niezwykle istotne w procesie duchowego wzrostu przyszłego autora „Wyznań” było spotkanie duchowego mistrza. Po rocznym pobycie w Wiecznym Mieście, jesienią 384 r., trzydziestolatek poznał w Mediolanie o 14 lat starszego Ambrożego, który od 11 lat był biskupem miasta. To on przygotował go do chrztu, który przyszły biskup Hippony przyjął w wigilię Wielkanocy z 24 na 25 kwietnia 387 roku. „Wtedy rozwiał się niepokój o minione życie” – wspominał tę noc „pełnego zanurzenia”. Zanim to jednak nastąpiło, doświadczył duchowej walki.

Plaster miodu

O imponującej katedrze w Mediolanie napisano grube tomy doktoratów, a jej wnętrze stało się obiektem polowania wielu fotografów. Duma miasta zmierzającego właśnie po „scudetto” Interu i goniącego za nim Milanu jest najbardziej reprezentacyjnym i rozpoznawalnym punktem stolicy Lombardii. Gotycka, marmurowa świątynia należąca do największych kościołów świata (ma aż 157 metrów długości i 93 metry szerokości) stanęła na miejscu wczesnochrześcijańskiej katedry Santa Maria Maggiore i bazyliki św. Tekli z czasów rzymskich. Tu trzydziestoletni Augustyn w każdą niedzielę słuchał homilii Ambrożego. Nie bez powodu jego imię w swych pismach wymieni później aż 314 razy! Kim był jego mistrz?

Gdy nad kołyską zawirował rój pszczół, przerażona matka chciała je przegonić. Ojciec niemowlęcia, widząc, że owady, które szczelnie obsiadły usta dziecka, nie czynią mu krzywdy, miał zawołać: „Ono będzie kimś wielkim! Może zostanie wielkim mówcą?”. Tak opowiadano o jego narodzeniu. Ambrosius Aureliusz rzeczywiście został znakomitym kaznodzieją, a słuchający go opowiadali, że słowo Boże było w jego ustach jak miód. Nic dziwnego, że został patronem pszczelarzy, którzy do dziś mawiają, że „święty Ambroży miodu dołoży”. Popularne jest też jego powiedzenie: „Dobra mowa jest jak plaster miodu”. Samo jego imię oznacza po grecku „nektar dający nieśmiertelność”.

Urodził się ok. 339 roku w Trewirze (miasto pretenduje do miana najstarszego w Niemczech), w arystokratycznej rodzinie rzymskiego prefekta Galii. Zdobył w Wiecznym Mieście staranne wykształcenie (gramatyka, retoryka i prawo) i zaczął piąć się po szczeblach kariery. Najpierw został adwokatem, a potem namiestnikiem Emilii i Ligurii oraz doradcą cesarzy Gracjana i Teodozjusza I Wielkiego. Gdy osiadł w Mediolanie, pełniącym wówczas rolę stolicy cesarstwa zachodniorzymskiego, miastem targały teologiczne spory. Po stronie arian odrzucających dogmat o Trójcy Świętej i zaprzeczających bóstwu Chrystusa opowiedział się sam biskup Auksencjusz. Gdy w 374 roku zmarł, wierni nie chcieli dopuścić do wyboru nowego biskupa o jego poglądach. Miasto wrzało. Namiestnik Ambroży przybył do katedry, by nie dopuścić do zamieszek, i wówczas, jak zanotował jego sekretarz Paulin, jakieś dziecko miało zawołać: Ambrosium episcopum! (Ambroży biskupem!). Po chwili wszyscy powtórzyli ten okrzyk. Najbardziej zaskoczony był sam namiestnik, który jako katechumen nie był nawet… ochrzczony. Przyjął sakrament 24 listopada, a już po dwóch tygodniach otrzymał sakrę biskupią. Rozdał wówczas cały majątek ubogim. Żar, z jakim głosił słowo Boże, porwał wielu słuchaczy. W tym Augustyna. Ten niespokojny duch nawracał się, gdy w Mediolanie słyszał Ambrożego. Kropla drążyła skałę…

Ambrozja!

Monika, która za synem przywędrowała do stolicy Lombardii, „jeszcze gorliwiej biegała do kościoła, słuchała Ambrożego jak wyroczni (…). Kochała tego człowieka jak anioła Bożego, gdy dowiedziała się, że to właśnie dzięki niemu zdołałem dojść przynajmniej do tego stanu niepewności i zawieszenia” – wspominał Augustyn. „Jedyne zmarnowane ziarno to to, które pozostaje w naszej dłoni”. Jakże prawdziwe jest to porzekadło! Nigdy nie wiemy, które siane przez nas słowo padnie na żyzną glebę.

Augustyn w mediolańskiej katedrze słuchał kazań Ambrożego komentującego Ewangelię św. Łukasza. Najbardziej dotknęły go słowa: „Litera zabija, a duch ożywia” (2 Kor 3,6). Rezonowały w nim, paliły, miały w sobie posmak wolności i nowego życia. Przyszły biskup Hippony odkrywał wówczas, że Biblia, którą dotąd pogardzał, jest… niezwykle interesująca. „Czarowała mnie jego wymowa (…), z największą pewnością głosił naukę zbawienia. Chciwie łowiłem jego słowa” – pisał o Ambrożym. To w dużej mierze dzięki niemu porzucił poglądy manichejczyków. Słuchał jego komentarzy do psalmów, homilii o biblijnym Dawidzie i dotykały go słowa, że nawet ci, którzy są „wedle Bożego serca” (tak Biblia określa Dawida), są zdolni do upokarzającego upadku.

Kap, kap, płyną łzy!

Augustyn często incognito zachodził do mediolańskiej katedry podczas śpiewania hymnów. Poruszały go do głębi, „pracowały w nim”. „Ileż razy płakałem, słuchając hymnów Twoich i kantyków, wstrząśnięty błogim śpiewem Twego Kościoła. Głosy te wlewały się do moich uszu, a gdy Twoja prawda ściekała kroplami do serca, parowało z niego gorące uczucie pobożnego oddania. Z oczu płynęły łzy i dobrze mi było z nimi” – notował później.

Poznawał z dnia na dzień Ambrożego, uczył się zaufania mu na słowo. „Pokochałem go, na razie jako człowieka, który był mi życzliwy – wspominał. – Uważnie słuchałem jego kazań, sprawdzałem, czy jego talenty krasomówcze odpowiadają jego słowu”. W końcu po wielu duchowych walkach zanotował: „Postanowiłem – zgodnie z życzeniem moich rodziców – pozostać katechumenem Kościoła katolickiego aż do czasu, gdy mi zabłyśnie jakieś pewne światło, według którego będę mógł kroczyć naprzód”.

„Augustyn w poruszający sposób ukazał drogę swego nawrócenia, która go doprowadziła do mety, jaką był chrzest udzielony mu przez biskupa Ambrożego w mediolańskiej katedrze” – opowiadał 22 kwietnia 17 lat temu Benedykt XVI. „Czytając jego »Wyznania«, możemy przebyć drogę, którą musiał przejść, tocząc długą wewnętrzną walkę, by w końcu w noc paschalną 387 r. otrzymać przy chrzcielnicy sakrament, który spowodował wielki przełom w jego życiu. Nawrócenie nie było wydarzeniem, które dokonało się w jednej chwili, lecz właśnie drogą, i droga ta n​ie zakończyła się przy chrzcielnicy”…

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.