Los Ukrainy w rękach USA

Maria Przełomiec

|

GN 15/2024

publikacja 11.04.2024 00:00

Czy w Moskwie toczą się jakieś tajne negocjacje między Rosją a Stanami Zjednoczonymi w sprawie wojny na Ukrainie? Tego nie wiemy. Wiemy tylko, że bez Ameryki nie da się zakończyć tej wojny.

	Czy to, kto zostanie nowym prezydentem USA, wpłynie na los Ukrainy? Czy to, kto zostanie nowym prezydentem USA, wpłynie na los Ukrainy?
ANDREW CABALLERO-REYNOLDS /afp/east news

Na jednym z internetowych portali informacyjnych ukazał się niedawno komentarz pewnego polskiego eksperta. Powołując się na „dobre źródła”, zapewniał, że amerykańskie delegacje „w zasadzie nie wyjeżdżają z Moskwy”. „Przyjeżdżają i rozmawiają z Rosjanami. Wojna skończy się tak, że Ukraina zachowa niepodległość, ale nie odzyska swoich terytoriów” – przekonywał specjalista. Trudno ocenić wiarygodność podobnych informacji, chociaż powoływanie się na anonimowe tzw. dobre źródła zawsze budzi we mnie pewne wątpliwości. Jednak podobna wiadomość, nawet oparta na tak wątłej podstawie, budzi zrozumiały niepokój.

Jest oczywiste, że Waszyngton i Moskwa muszą utrzymywać ze sobą jakieś kontakty. Przykładem jest chociażby sprawa niedawnego zamachu w hali koncertowej Crocus City Hall pod Moskwą. Amerykańskie służby 7 marca dokładnie informowały rosyjskich kolegów o nadchodzącym niebezpieczeństwie, wskazując to konkretne miejsce. Tyle że Rosjanie najwyraźniej Amerykanom nie uwierzyli, post factum próbując się bronić tłumaczeniem, iż sygnały zza oceanu były zbyt ogólnikowe i nieprecyzyjne. Podsumowując: międzynarodowa wymiana informacji dotyczących spodziewanych zamachów terrorystycznych jest rzeczą naturalną, ogólnie przyjętą i trudno uznać ją za dowód nieustannych kontaktów Waszyngtonu w Moskwą.

A co dalej z Ukrainą?

Warto pamiętać, że w toczącej się właśnie kampanii przed amerykańskimi wyborami prezydenckimi wojna na Ukrainie odgrywa niemałą rolę. Z kolei sama kampania i strategie wyborcze dwóch rywali – najprawdopodobniej będą to Biden i Trump – mogą okazać się rozstrzygające dla losów tej wojny. Pod koniec lutego na internetowym portalu telewizji Sky News pojawiła się żartobliwa analiza zatytułowana „Co dalej z Ukrainą? Wszystko zależy od Ameryki”. Jej autor przedstawił dwa scenariusze.

Scenariusz pierwszy – pesymistyczny. Wygrywa Trump, Stany Zjednoczone przestają dostarczać Kijowowi pomoc. W ciągu trzech miesięcy dostawy broni całkowicie się wyczerpują. Zmuszony sytuacją prezydent Zełenski godzi się na zorganizowany w Stambule „pokojowy szczyt”, na którym podpisuje wynegocjowany przez Trumpa traktat pokojowy. Ukraina zgadza się scedować Krym i cały Donbas Federacji Rosyjskiej. Zełenski z kamienną twarzą opuszcza salę, nie witając się z nikim. Putin, rozpromieniony, wylewnie ściska rękę amerykańskiego prezydenta.

Trzy lata później, wiosną 2028 roku, zgromadzona na wschodniej flance NATO armia rosyjska atakuje Łotwę i Estonię. Obydwa kraje szybko upadają, gdyż NATO, opuszczone rok wcześniej przez USA, nie jest w stanie ich obronić. Latem 2029 r. chiński prezydent Xi Jinping rozpoczyna inwazję na Tajwan. Kurtyna…

Scenariusz drugi – optymistyczny. Marzec 2025 r. Air Force One ląduje na międzynarodowym lotnisku w Boryspolu pod Kijowem. Joe Biden, niedawno ponownie wybrany prezydentem, ostrożnie schodzi ze stopni samolotu. Na lotnisku wita go wzruszony Zełenski. Tydzień wcześniej Putin po zaciętej zimowej bitwie wycofał ostatnie swoje oddziały z Ukrainy. Rosyjskie wojska zostały zdziesiątkowane dzięki ogromnym dostawom broni z Europy i Stanów Zjednoczonych. Konsekwencją trzyletniej wojny jest niemal całkowita degradacja rosyjskiej armii. Do ukraińskiego zwycięstwa przyczyniły się niespodziewana odwilż w stosunkach USA–Chiny i późniejsze porzucenie Moskwy przez Pekin.

Koniec żartów

Sam autor przyznaje, że obie wizje są mocno naciągane. Przecież pierwsza prezydentura Donalda Trumpa udowodniła, że jego działania często stoją w wyraźnej sprzeczności z niepokojąca retoryką. To w trakcie jego kadencji powstała i została wsparta finansowym zastrzykiem idea Międzymorza. To Trump stanowczo domagał się od Europy, zwłaszcza od Niemiec, by kraje Unii dotrzymały podjętych wcześniej zobowiązań, przeznaczając 2 proc. PKB na zbrojenia. To Trump wreszcie, mimo deklarowanego podziwu dla Putina, szukając w Europie sojuszników, opierał się raczej na dobrze znających Rosjan i nieufających im nowych członkach UE, takich jak Polska, niż na tradycyjnie dogadującym się z Moskwą Berlinie.

Z drugiej strony, nie da się ukryć, że ten sam Trump wzywa teraz do blokowania 60-miliardowego pakietu pomocy dla Kijowa i obiecuje w razie wygranej zakończyć wojnę w 24 godziny. Nie wydaje się, żeby sam polityk w to wierzył, najwyraźniej uważa jednak, iż taką narracją zdobędzie poparcie wyborców.

Biden pomoże?

Z kolei za pomocą Ukrainie jednoznacznie opowiada się urzędujący prezydent. Problem w tym, że to z winy obecnej administracji pomoc ta od początku była dostarczana zbyt wolno i w niewystarczających ilościach. Przypomnijmy, że to Waszyngton długo odmawiał wysłania Kijowowi najbardziej potrzebnej i najskuteczniejszej broni – rakiet dalekiego zasięgu ATACMS oraz myśliwców F-16. ATACMS-y w końcu na Ukrainę trafiły, chociaż w niewystarczającej liczbie. Stany Zjednoczone zgodziły się także na sprzedaż myśliwców, jednak pierwsze F-16 dotrą na Ukrainę dopiero w drugiej połowie roku.

Co więcej, w ostatnich dniach doszło do zadziwiających oświadczeń dwojga wysokich amerykańskich urzędników. 2 kwietnia w Paryżu sekretarz stanu Antony Blinken oznajmił, że Amerykanie nie popierają ukraińskich ataków na obiekty znajdujące się poza granicami ich państwa, czyli w Rosji. Tego samego dnia w Brukseli z podobnym apelem wystąpiła ambasador USA przy NATO Julianne Smith. Oboje potwierdzili w ten sposób doniesienia brytyjskiego dziennika „Financial Times”, który w końcu marca br. poinformował o naciskach Waszyngtonu na Kijów, by ten zaprzestał ataków na rosyjskie rafinerie ropy naftowej. Niezbyt zrozumiałe żądania, gdyż wobec coraz mocniej odczuwanego braku amunicji ataki te stały się dla Ukraińców jednym z niewielu skutecznych sposobów przeciwstawiania się rosyjskiej agresji. Najciekawsze, że podczas tej samej paryskiej konferencji Blinken ostrzegał, iż Ukraina znalazła się w krytycznym momencie, apelując do amerykańskich kongresmenów o szybkie zatwierdzenie wielomiliardowego pakietu pomocy dla Kijowa. To swoiste „rozdwojenie jaźni” dosyć dobrze wytłumaczył w swoim komentarzu amerykański politolog, specjalista ds. bezpieczeństwa z Atlantic Counsil prof. Andrew Michta: „Poparcie dla Ukrainy stało się w USA przedmiotem wewnętrznej walki politycznej. Kandydaci zdają sobie sprawę, że w trakcie obecnej kampanii działania na rzecz Kijowa – lub ich brak – mogą wpłynąć na wynik nadchodzących wyborów prezydenckich”.

Porozumienie przed wyborami?

W tym kontekście sytuacja Joe Bidena jest trudniejsza niż jego politycznego rywala. Trump może zbijać wyborczy kapitał na obietnicach szybkiego zakończenia wojny. Biden musi działać ostrożniej, także dlatego, że jego wyborcza strategia bezpośrednio przekłada się na losy walczącej Ukrainy. Za dalszym wspieraniem Kijowa przemawia ciągle wysokie, bo aż 58-procentowe poparcie Amerykanów dla takich działań. Co więcej, ewentualną wygraną Ukrainy Biden mógłby przedstawić jako niewątpliwy sukces swojej polityki. Problem w tym, że warunkiem ukraińskiego zwycięstwa jest mocne wsparcie finansowe i militarne, na które się na razie nie zanosi, m.in. z powodu oporu Republikanów.

Przypomnijmy – do wyborów pozostało jeszcze 7 miesięcy. W tej sytuacji kuszącym dla obecnej administracji może okazać się inny scenariusz, czyli zakończenie wojny poprzez doprowadzenie do jakiegoś porozumienia pokojowego. Byłoby ono pewnie bliższe wizji rosyjskiej niż ukraińskiej, jednak coraz bardziej zmęczona trwającym trzeci rok konfliktem międzynarodowa społeczność przypuszczalnie przyjęłaby je z ulgą. Waszyngton byłby pewnie w stanie zmusić Kijów do kompromisu. Tym bardziej że mógłby tutaj liczyć na wsparcie tzw. starej Unii, przede wszystkim Niemiec. Oczywiście snuję tylko abstrakcyjne i niczym niepoparte dywagacje. Jednak cytowane wyżej oświadczenia sekretarza Blinkena oraz ambasador Smith, krytykujące ukraińskie ataki na rosyjskie obiekty, obudziły mój niepokój.

Ułomny pokój?

Znawcy amerykańskiej sceny politycznej podkreślają, że główną rolę w wyborach prezydenckich odgrywają kwestie krajowe, a nie polityka zagraniczna. Nie można jednak zapominać o znaczeniu, jakie dla całego świata w dalszej perspektywie mają tocząca się obecnie wojna oraz sposób, w jaki zostanie zakończona. Porażka Kijowa czy zmuszenie go do „ułomnego pokoju” wzmacnia Chiny, stawia pod znakiem zapytania sojuszniczą wiarygodność Stanów Zjednoczonych i wreszcie rodzi nowy światowy porządek, w którym już bez żadnych osłonek będzie królowało prawo silniejszego.

Profesor Andrew Michta uważa, że najbliższe kilka miesięcy okaże się kluczowe. „Nie mogę dłużej spokojnie słuchać mantry, że Rosja nie może wygrać, a Ukraina nie może przegrać, bez zapytania, czy podobne podejście ma jakikolwiek związek ze strategicznym myśleniem. Istnieje takie powiedzenie: »Jeżeli nie wiesz, dokąd idziesz, każda droga cię tam zaprowadzi«. Wydaje się, że tak właśnie wygląda teraz zachodnie poparcie dla Ukrainy. Dlatego zadaję pytanie – czy mamy wizję zwycięstwa? I równie ważne: czy rozumiemy konsekwencje porażki?”.

Wydaje się, że w tym kontekście wynik tegorocznych amerykańskich wyborów prezydenckich mimo wszystko nie ma kluczowego znaczenia.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.