Bezsenność w Izraelu

Jacek Dziedzina

Dokładnie 50 lat temu wszyscy w Izraelu pytali premier Goldę Meir: jak to możliwe, że wywiad nie wykrył ruchów wrogich wojsk i nie zapobiegł wojnie Jom Kippur. Dziś to samo pytanie Izraelczycy, a z nim reszta świata, stawiają Benjaminowi Netanjahu: dlaczego najlepszy wywiad na świecie nie zapobiegł atakowi palestyńskiego Hamasu?

Bezsenność w Izraelu

Tylko jedno w tej chwili wydaje się pewne: data największego od lat ataku na Izrael nie jest przypadkowa. Dokładnie w 50. rocznicę ataku wojsk syryjskich i egipskich na Izrael (wojna Jom Kippur) palestyński Hamas dokonał czegoś, o czym jeszcze tydzień temu nie śniło się izraelskim władzom. I tu już kończą się wszelkie pewniki. Bo właśnie tydzień temu szefowie izraelskich służb wywiadowczych w rozmowie z premierem Netanjahu zapewniali, że palestyński Hamas nie jest zdolny do działań ofensywnych (dokładnie to samo słyszała Golda Meir od swoich służb, przekonujących, że Syria i Egipt nie planują ataku). Krótko mówiąc: przekonywali, że na razie Izraelczycy mogą spać spokojnie. Dodajmy: w miarę spokojnie, bo pojedyncze ataki zwłaszcza na miejscowości na południu Izraela, są dokonywane ze Stefy Gazy dość często. Nikt jednak nie przewidział – choć od razu nasuwa się wątpliwość, czy to w ogóle możliwe, że izraelski wywiad mógł to przegapić – tak profesjonalnie przygotowanego zmasowanego ataku palestyńskich bojówek. Od ostatniej wojny Hamasu z Izraelem minęły ledwo 2 lata, a po takich akcjach Hamas jest najczęściej na tyle osłabiony, że na nową wojnę może sobie pozwolić dopiero po paru latach. Tutaj mamy do czynienia nie tylko z błyskawiczną regeneracją sił, ale również ze skalą, do której Hamas dotąd nie był zdolny.

Nie ma wątpliwości, że bez udziału Iranu, w tym libańskiego Hezbollahu, nie byłoby możliwe tak silne uderzenie na Izrael. Zaskakujące jest zwłaszcza uderzenie lądowe, z przedostaniem się na terytorium Państwa Izrael bojówek palestyńskich i licznymi porwaniami cywilów i wojskowych (w tym izraelskich dowódców!). To wszystko rodzi naturalne pytanie, czy tylko wsparcie Iranu wystarczyłoby do przeprowadzenia takiej akcji. Nie można niczego ani wykluczyć, ani jednoznacznie potwierdzić, ale nie od dziś wiadomo, że Iran nie tylko jest w ścisłym sojuszu wojskowym z Rosją, ale wręcz nie odważa się na przeprowadzanie akcji o takiej skali bez porozumienia z Moskwą. Trzeba przynajmniej wziąć pod uwagę taką okoliczność, co w sytuacji ciągłego napięcia wokół Ukrainy może rozbudzać wyobraźnię co do dalszych scenariuszy. Nie ma wątpliwości, że palestyńscy bojówkarze nie odważyliby się na tę wojnę, gdyby nie brali pod uwagę przynajmniej częściowych sukcesów. Bo główny ich cel – zniszczenie Państwa Izrael – jest oczywiście nieosiągalny. Nie dokonały tego nawet połączone siły syryjsko-egipskie w 1973 roku, tym bardziej nie dokona tego Hamas, nawet z poparciem Iranu. Izrael nie musi też obawiać się, jak dawniej, ataku ze strony państw arabskich, bo z większością z nich ma już uregulowane stosunki, a nawet zawarte formalne sojusze.

Hamas musiał zatem otrzymać jakąś bardzo kuszącą obietnicę od swoich patronów i sponsorów, skoro zdobył się na tak zmasowany atak na Izrael. I tylko szkoda wszystkich zakładników tej wojny, także po stronie palestyńskiej. Tak, tak, to nie pomyłka: dowódcy Hamasu dobrze wiedzą, że zawsze po ich ataku Izrael odpowiada w sposób zdecydowany, atakując obiekty, w których ukrywają się terroryści. A ci niemal zawsze „chowają” się w obiektach cywilnych, w mieszkaniach, szpitalach, obiektach użytku publicznego, przynosząc pewną śmierć swoim ziomkom. To prawda, że Izrael ma sporo na sumieniu w polityce wobec Palestyńczyków, zwłaszcza w czasie rządów skrajnej prawicy pod wodzą Netanjahu. Ale niezależnie od tego, kto rządzi Izraelem, to państwo nie ma wyjścia, musi się bronić. Jak powiedział mi kiedyś nieżyjący już Szewach Weiss – „choć kultura Izraela przypomina Ateny, to ze względu na wrogów wokół Izrael musi być Spartą (czyli uzbrojonym po zęby organizmem). Niestety”.