Ewangelia inaczej

Edward Kabiesz

Autor „Marii Magdaleny” traktuje Jezusa i całą Ewangelię jako fikcję literacką, mit.

Ewangelia inaczej

Garth Davis, reżyser filmu „Maria Magdalena”, poszedł w ślad za współczesną interpretacją postaci bohaterki. Nie jest grzesznicą, ale silną kobietą, która nie czuje się dobrze w patriarchalnej społeczności wymagającej, by zgodnie z wolą ojca i braci wyszła jak najszybciej za mąż. Garth przekonująco zarysował okoliczności w jakich bohaterka zdecydowała się pójść za Jezusem. Z pewnością w tamtych czasach nie była to, szczególnie dla kobiety, łatwa decyzja.   

Jednak potencjał jaki zapowiadał początek filmu został zmarnowany. W chwili kiedy Maria Magdalena spotyka Jezusa film traci dynamikę i spójność, staje się ciągiem scen, w których bohaterowie, w tym główna bohaterka, wygłaszają mowy oddające bardziej stosunek autorów filmu do kwestii kobiecej niż to, co znajdujemy w Biblii. A więc: pogardliwy stosunek do kobiet, związany z tym ucisk, przemoc i zbrodnia. 

Wydaje, że autor filmu traktuje Jezusa i całą Ewangelię jako fikcję literacką, mit, z którym można dosłownie zrobić wszystko. Jeżeli tak, to rzeczywiście reżyser nie musi się liczyć z  faktami i wówczas można też przyjąć, że apostołowie Piotr i Andrzej  byli czarnoskórymi rybakami znad Jeziora Galilejskiego. Trudno rozumieć intencje reżysera w tej kwestii, tym bardziej, że abstrahując od Ewangelii, nie znajduje to żadnego historycznego uzasadnienia. Raczej  wpisuje się w poprawnościowo politycznie tendencję, jaką przesiąknięte jest Hollywood, nie tylko zresztą w kwestii rasizmu. 

Wszyscy apostołowie, z wyjątkiem jednego, przedstawieni są jako niezbyt lotni umysłowo i raczej mało sympatyczni prostaczkowie, którzy nie pojmują rewolucyjnego nauczania Chrystusa. Natomiast pojmuje je w lot Maria Magdalena, która w końcowych fragmentach filmu wyjaśnia im jego sens. Tym jedynym, który budzi sympatię widza jest Judasz. 

Podobnych reinterpretacji biblijnej opowieści jest w filmie więcej. Przykładem chociażby jest ujęcie postaci Jezusa. Zaskakujący wybór Joaquina Phoenixa do tej roli był kompletnym nieporozumieniem. Jezus wydaje się starszy od swojej matki i przypomina raczej jakiegoś  wyczerpanego używkami guru z epoki „dzieci kwiatów”.

Prócz scen początkowych na uwagę zasługuje świetna ścieżka muzyczna, która  miejscami potrafi wykreować mistyczny nieraz klimat. Natomiast kompletną porażką jest polski dubbing.