Chodź do nieba, sługo szoguna

Jakub Jałowiczor

|

GN 8/2017

publikacja 23.02.2017 00:00

Co może zrobić oficer, kiedy jego dowódca zdradza własnego dowódcę, a w dodatku obaj wzięli członków rodziny oficera jako zakładników? W takiej sytuacji znalazł się Justyn Takayama Ukon, pierwszy w historii samuraj wyniesiony na ołtarze.

Takayama Ukon w pełnym rynsztunku samuraja, barwny drzeworyt   Yoshiiku Utagawy z 1867. Takayama Ukon w pełnym rynsztunku samuraja, barwny drzeworyt Yoshiiku Utagawy z 1867.
wikimedia commons

Ukon żył w czasach, kiedy Japonia była podzielona na terytoria rządzone przez walczące ze sobą klany samurajów. Sojusze były krótkotrwałe. Wasale buntowali się przeciwko swoim panom, ale powodem wojny mogła być też obraza. Jak każdy szlachetnie urodzony wojownik, Ukon ćwiczył walkę kataną – mieczem, który szanowano tak bardzo, że nie wolno go było położyć na ziemi, a obcy, który by go dotknął, mógł zostać natychmiast zabity. Jeśli dwaj samuraje trącili się przypadkiem na ulicy pochwami mieczy, wszczynano pojedynek. Ukon uczył się też zasad bushido, czyli honorowego kodeksu samurajów. Głosił on, że w niektórych przypadkach jedynym sposobem zmazania hańby – czasem niezawinionej – jest popełnienie seppuku.

Dostępne jest 9% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.