Czy konserwatywny wiceprezydent Pence u boku „luźnego w poglądach” prezydenta Trumpa to tylko listek figowy, czy szczery gest wobec konserwatywnej części Ameryki?
Mike Pence będzie nowym wiceprezydentem USA.
Chip Somodevilla /POOL/epa/pap
Dla wielu republikańskich wyborców zaproszenie przez Donalda Trumpa właśnie Michaela Pence a do wspólnego startu w wyścigu o Biały Dom było niemałym, pozytywnym zaskoczeniem. I wywołało pewien dysonans poznawczy. Oto bowiem uchodzący za reprezentanta libertyńskiego podejścia do wielu spraw kandydat, który podzielił jak nigdy Partię Republikańską, na szyldzie ze swoim nazwiskiem wypisał również nazwisko kandydata na wiceprezydenta, który powszechnie znany jest jako konsekwentny promotor konserwatywnych wartości i zarazem głęboko wierzący chrześcijanin.
Sam Trump, który na początku kampanii zraził do siebie sporą część tzw. religijnej prawicy, z czasem zaczął mówić językiem Pence a, zapowiadając walkę o sprawy, które tej części elektoratu są bliskie. O ile w czasie kampanii wyborczej ten nagły zwrot Trumpa w prawo można było tłumaczyć zabiegiem w celu odróżnienia się od skrajnie lewicowej Hillary Clinton, o tyle deklaracje składane po zwycięstwie wydają się już całkiem uspokajać religijno-konserwatywny elektorat. A już zupełnym zaskoczeniem było nagranie ze spotkania wspólnoty modlitewnej, na które wiceprezydent Pence zaciągnął Trumpa po ogłoszeniu wyników wyborów. Widać na nim, jak liderzy kładą ręce na prezydencie elekcie i proszą o błogosławieństwo dla niego. Trump, nieco zaskoczony, poddaje się klimatowi spotkania i posłusznie schyla głowę. Czy wiceprezydent Michael Pence będzie miał podobny wpływ na rządy administracji Trumpa?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.