Krajobraz z tęczą

Wojciech Wencel


|

GN 30/2015

publikacja 23.07.2015 00:15

Jak obronić się przed skutkami pełzającej rewolucji?


Krajobraz z tęczą

Pamiętają państwo klimat kulturowy lat 90. ubiegłego wieku? Z medialnych jaj nie wykluli się jeszcze celebryci, homoseksualiści cenili prywatność, feminizm był mniej popularny od haftu krzyżykowego, a wychowawcze klapsy nie uchodziły za zbrodnię przeciw ludzkości. Polacy raczej nie prowadzili wojny z naturą. Na dochodzące z ciepłych krajów wieści o eutanazji, adopcji dzieci przez „kochających inaczej”, zmianie płci czy in vitro zazwyczaj stukali się w czoło. Kto był katolikiem, wierzył w nierozerwalność sakramentu małżeństwa i nie próbował przekonać Pana Boga, że Jego poglądy na świat uległy przedawnieniu. Mężowie starali się zbudować dom, posadzić drzewo i spłodzić potomstwo. Żony pragnęły realizować powołanie do macierzyństwa przed osiągnięciem wieku emerytalnego. Modna dziś kremacja zmarłych kojarzyła się wyłącznie z urnami twarzowymi epoki żelaza. Bohomazy na ciele były znakiem rozpoznawczym kryminalistów, a młodzież nie snuła się po ulicach z rozwiązanymi sznurowadłami i nosami w smartfonach.



W postkolonialnej kulturze III RP dopiero instalowali się architekci nowego wspaniałego świata. Niezbyt licznie, jakby nieśmiało, pojawiali się na uniwersytetach, w mediach i środowiskach artystycznych. Na każdym kroku akcentujący swą postępowość, w gruncie rzeczy byli epigonami oświeceniowych agitatorów, których trafnie opisał w „Panu Tadeuszu” nasz wieszcz narodowy: „Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów, (...)/ Opatrzonych w broszurki i w różne gazety,/ Głoszących nowe wiary, prawa, toalety”. Niestety, jak w epoce przedrozbiorowej, tak i w naszych czasach okazało się, że „miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza”. Gdyby było inaczej, Polacy dostrzegaliby dziś nie tylko polityczny upadek państwa, ale i groteskę „postępowej” obyczajowości. A przecież większość z nas już dawno przyzwyczaiła się do filozofii celebrytów, nieformalnych związków, antykoncepcji, „partnerskiego” wychowania dzieci, mody na tatuaże i tęczowej instalacji na warszawskim placu Zbawiciela. „Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie/ Piękniejsze jest niż obcej mody małpowanie,/ Milczał; boby krzyczała młodzież, że przeszkadza/ Kulturze, że tamuje progresy, że zdradza!/ Taka była przesądów owoczesnych władza!”.



W dwudziestoleciu międzywojennym, gdy w Rosji sowieckiej wycinano w pień faktycznych bądź fikcyjnych „wrogów rewolucji”, Antonio Gramsci, jeden z przywódców włoskiej partii komunistycznej, twierdził, że w państwach Zachodu rewolucjoniści powinni przyjąć odmienną strategię. Zamiast po trupach dążyć do władzy, której i tak nie dałoby się długo utrzymać ze względu na konserwatywną mentalność większości obywateli, siewcy chaosu mieli wyruszyć w „długi marsz przez instytucje”: szkoły, uczelnie, czasopisma, teatr, kino, sztukę. Gramsci dowodził, że propaganda prowadzona z wielu przyczółków pozwoli uformować nowego człowieka, który dobrowolnie przyjmie komunistyczną wizję świata. Oczywiście, pod warunkiem, że wcześniej odetnie się go od chrześcijańskich korzeni.



Po wojnie ten scenariusz do pewnego stopnia sprawdził się we Francji, gdzie rozrosła się kasta lewicowych „intelektualistów”. Wielu francuskich filozofów w latach 60. i 70. XX wieku zaangażowało się w krzewienie ideologii postmodernizmu, który wkrótce stał się bardzo modny na świecie. Postmoderniści głosili kres tradycyjnej „metafizyki obecności”, a pojęcie prawdy uznawali jedynie za narzędzie dominacji nad innymi: homoseksualistami, relatywistami, ateistami, nihilistami. To właśnie na tym gruncie wyrosły ideologie, które dziś usiłują zachwiać tożsamością płciową najmłodszych.



Czy jako naród zdołamy obronić się przed skutkami tej pełzającej rewolucji? Na pewno nie pomogą nam w tym przedstawiciele pseudointeligencji III RP, która „nie wierzy rzeczom najdawniejszym w świecie,/ jeśli ich nie czytała w francuskiej gazecie”. Cała nadzieja w prezydencie Andrzeju Dudzie i niepodległościowych politykach, którzy mają szansę uzyskać pełnię władzy w jesiennych wyborach parlamentarnych. Jeśli poniesiemy ich do zwycięstwa, będą musieli nie tylko znaleźć sposoby na uzdrowienie sądownictwa czy służby zdrowia, wyciągnąć Polskę ze strefy moskiewskich wpływów i odtworzyć naszą podmiotowość w Europie. Znacznie trudniejsza może się okazać poważna inwestycja państwa w kulturę: kompleksowa reforma programu i metod edukacyjnych w szkole, wspieranie humanistyki na uniwersytetach, promowanie ważnych społecznie filmów historycznych, narodowej literatury, poważnego teatru i tradycyjnego malarstwa. 



Wiem, że politykom wszystkich opcji często wydaje się, że kultura to bujanie w obłokach. Większość posłów nie dostrzega związku między działaniami potężnego lobby, które robi Polakom pranie mózgów, a życiem kulturalnym. Mam też świadomość, że żadna ministerialna decyzja nie rozwiąże problemu tęczowej rewolucji, jeśli nie przeciwstawimy się jej sami, stawiając na wielopokoleniową pracę u podstaw. Byłoby jednak dobrze, gdyby państwowe instytucje kultury przestały wreszcie promować totalistyczną ideologię gender, ten bolszewizm XXI wieku, i zaczęły robić to, do czego są powołane: jednoczyć wspólnotę wokół autentycznych wartości. Takich jak piękno, wiara, nadzieja, niepodległość. Czy choćby zdrowy rozsądek.


Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.