Zdaniem socjologa z Uniwersytetu Śląskiego Krzysztofa Łęckiego burdy wywoływane przez kibiców stanowią okazję dla chuliganów ze sportem nie związanych. Inną kwestią jest tolerowanie przez kluby takich zachowań.
"To fajna okazja, aby pobić się policjantami czy zdemolować sklepy. Pretekst, żeby 'powalczyć o wolność'. Kwestie kibicowskie nie mają tu nic do rzeczy" - powiedział PAP Łęcki.
Na Śląsku w ostatnich latach najgłośniejsze "zatargi" kibiców z piłkarzami i trenerami miały miejsce w Zabrzu i Katowicach. We wrześniu 2003 piłkarze katowickiego Dospelu (obecnie GKS) po powrocie z przegranego meczu ligowego z Górnikiem Łęczna zostali przy klubowym budynku zaatakowani przez grupę kibiców.
Trener Edward Lorens - dla którego był to ostatni mecz w roli szkoleniowca Dospelu - wysiadł z autokaru wcześniej. Już podczas pomeczowej konferencji prasowej dostał od kibiców niewielką walizeczkę jako sugestię, by się pakował.
Dwa lata temu na treningu Górnika Zabrze pojawiła się ok. stuosobowa grupa kibiców, którzy wręczyli zawodnikom białe koszulki z napisem: "Nie wystarczy tylko biegać lub trochę się starać, z naszym herbem na sercu trzeba zap...".
Ówczesny szkoleniowiec zabrzan Henryk Kasperczak bagatelizował sprawę, tłumacząc, że kibice przyszli, by umotywować piłkarzy. A klub deklarował, że postara się, by taka sytuacja się nie powtórzyła.
W oświadczeniu władz Górnika zaznaczono wtedy, iż "każdy kibic, każdy dziennikarz może obserwować treningi i wyrażać swoją opinię".
Pod koniec minionego sezonu 1. ligi kibice GKS Katowice domagający się odejścia trenera Wojciecha Stawowego ustawili w sali konferencyjnej taczkę. Stawowy na konferencję nie przyszedł, a krótko potem rozstał się z klubem.
W Lechu Poznań stosunki na linii klub-kibice układały się momentami wręcz wzorowo. Na Stadionie Miejskim przez wiele lat było spokojnie, a atmosfery zazdrościły inne zespoły. W ubiegłym roku pojawiły się jednak pierwsze niepokojące wydarzenia - podczas meczu Lecha z Wisłą kibice Kolejorza próbowali przedostać się do sektora fanów gości.
Kilka tygodni później, na meczu reprezentacji Polski z Wybrzeżem Kości Słoniowej, szef stowarzyszenia "Wiara Lecha" Krzysztof M., ps. Litar opluł jednego z kibiców. Zostały mu za to przedstawione zarzuty naruszenia nietykalności cielesnej i znieważenia publicznego.
O ile wydarzenia z ubiegłego roku można nazwać incydentami, to burdy po majowym finale Pucharu Polski z udziałem kibiców Lecha, zakończyły się m.in. zamknięciem poznańskiego stadionu na jeden mecz. Od tamtego wydarzenia fani Kolejorza przychodzą na mecze ubrano na czarno i nie dopingują piłkarzy.
"To nie jest tak, że nasze stosunki uległy pogorszeniu, czy ochłodzeniu. Protest kibiców nie jest skierowany przeciwko zarządowi Lecha" - powiedział wiceprezes Lecha Arkadiusz Kasprzak.
Zaprzeczył on też pewnym opiniom, które pojawiają się w mediach, że w poznańskim klubie kibice odgrywają znaczącą rolę. Szef "Wiary Lecha" miał m.in. wyłączność na catering na stadionie, ale jak przypomniał Kasprzak, po postawieniu mu zarzutów, klub zerwał z nim współpracę.
"Na pewno Lechem nie rządzą kibice. Rozmawiamy z nimi, gdy ustalamy ceny biletów i karnetów na kolejny sezon. Zostawiamy w ich rękach doping, oprawy meczowe, włączamy się w ich akcje prospołeczne. Ale kwestie bezpieczeństwa czy polityki sportowej należą wyłącznie do klubu" - podkreślił Kasprzak.
O kibicach Legii Warszawa głośno stało się przy okazji ich konfliktu z władzami swojego klubu. Przed poprzednim sezonem doszło do zakończenia trwającego ponad trzy lata protestu kibiców Wojskowych. Porozumienie z klubem zakładało jednak utrzymanie w mocy zakazu stadionowego dla Piotra Staruchowicza o pseudonimie "Staruch".
Według nieoficjalnych informacji miał to być warunek jedynie tymczasowy, bowiem w trakcie sezonu przywódcy kibiców Legii miała zostać przywrócona możliwość wchodzenia na stadion. Sympatycy domagali się tego w trakcie wrześniowego meczu z Lechem Poznań, kiedy to przez pierwsze 15 minut nie dopingowali swojego zespołu. Osiągnęli swój cel, bowiem Staruchowicz powrócił na stadion i ponownie "rządził" na trybunie zwanej "Żyletą".
Nie trwało to długo, ponieważ na początku kwietnia Staruchowicz uderzył po meczu piłkarza Legii Jakuba Rzeźniczaka. Wówczas odwieszono dla niego zakaz stadionowy, ale na wniosek policji mógł być na trybunach w trakcie finału Pucharu Polski z Lechem Poznań, po którym zdemolowano stadion w Bydgoszczy. Aktualnie Staruchowicz przebywa w areszcie pod zarzutem rozboju. W trakcie każdego meczu fani z tzw. "Żylety" wyrażają poparcie dla niego.
"Wszystkie wielkie kluby związane są z kibicami - ważne jest, aby mieć ich jak najwięcej. Profesjonalne zarządzenie klubem nie może jednak wiązać się z uzależnieniem od fanów. Należy im dogadzać, ale jednocześnie uniemożliwiać wpływ na zarządzanie klubem. W Legii od dawna trwa proces określenia roli kibica. To jednak długotwrałe" - powiedział były szef Wydziału Dyscypliny PZPN, a obecnie przewodniczący Rady Nadzorczej KP Legia Michał Tomczak.
Tymczasem w trakcie ostatniego meczu w Lidze Europejskiej z Hapoelem Tel Awiw, na trybunie zwanej "Żyleta" wywieszono ogromny transparent "Jihad Legia". To może narazić Legię na duże kary ze strony UEFA.
"Stowarzyszenie Kibiców Legii Warszawa (SKLW) to niejednolita organizacja. Część ludzi z SKLW chce oddzyskać władzę nad resztą kibiców. Dlatego decydują się na takie działania jak wywieszenie tego transparentu, choć wiedzą, że to zaszkodzi klubowi. Oni jednak muszą zaznaczyć swoją rolę, jaką pełnią na stadionie. Nie chcą dołączyć do cywilizowanej grupy fanów, dlatego uciekają się do prowokacji. Dla części ludzi przychodzących na mecze ruch kibicowski jest częścią życia i takimi ekscesami chcą zaistnieć. Powstaje pytanie, na ile kluby mogą pozwalać swoim fanom, a kiedy mogą przerwać ten proceder nie wchodząc z nikim w żadne układy" - dodał Tomczak.
W podobnym tonie wypowiada się prezes Ekstraklasy SA Andrzej Rusko. "Pamiętajmy o tym, że relacje z kibicami bezpośrednio budują sobie kluby. Staramy się je w tym wspierać" - powiedział Rusko.
"Infrastruktura i przepisy pomagają klubom w walce z chuligaństwem stadionowym. Przez ostatnie lata wiele udało nam się zrobić - na naszych meczach jest bezpiecznie, a negatywne zachowania to incydenty. Podstawą jest budowanie prawidłowych relacji na linii klub-kibice. Fani są potrzebni i mecze bez ich udziału są wypaczeniem sensu tej rywalizacji. Można powiedzieć, że kibic jest klientem klubu, a o każdego klienta trzeba walczyć i dbać" - podkreślił szef Ekstraklasy SA.
"Należy jednak pamiętać, że nie wszyscy przychodzą na mecz po to, aby dopingować swoją drużynę. Niektórzy chcą dać upust swoim nadmiernych emocjom. Rolą klubu jest wykluczanie z imprez osób łamiących prawo czy regulaminy. Takie działania - troska o bezpieczeństwo i komfort - mają przyciągnąć na stadion kolejnych kibiców. Na każdym stadionie powinno znaleźć się miejsce zarówno dla tych najgoręcej dopingujących czyli +ultrasów+, rodziców z dziećmi czy ludzi, którzy chcą w komfortowych warunkach zobaczyć sportowe widowisko" - zakończył Rusko.