O negocjacjach amerykańsko-ukraińskich, perspektywie zbliżenia Ukrainy z Chinami i czerwonych liniach, jakie stawia Kijów z dr. Danielem Szeligowskim z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych rozmawia Wojciech Teister. Dziś publikujemy część drugą rozmowy.
Publikujemy drugą część rozmowy. Pierwszą znajdziesz TUTAJ.
Wróćmy do negocjacji amerykańsko-ukraińskich, jakie odbyły się w Arabii Saudyjskiej. Jaki był główny cel strony ukraińskiej i co udało się ugrać?
Dla Ukrainy spotkanie w Arabii Saudyjskiej było generalnie wielkim sukcesem. Myślę, że oni mogli być w szoku, jak źle poszło spotkanie w Waszyngtonie, i mogli być w szoku, jak dobrze im poszło spotkanie w Arabii Saudyjskiej. Udało się zrealizować dwa ważne cele. Po pierwsze przywrócić normalność w stosunkach amerykańsko-ukraińskich. I to był ich główny cel, ponieważ to rzutuje na pozycję negocjacyjną ukraińską w dalszych rozmowach. To było absolutnie kluczowe i to się udało. Druga rzecz, bardzo ważna, to przerzucenie odpowiedzialności na stronę rosyjską. Po spotkaniu w Gabinecie Owalnym Trump obwinił Zełeńskiego o to, że on jest tym blokującym. I w związku z czym cała złość Trumpa poszła na Zełeńskiego. Ukraińcom udało się teraz pokazać Ukrainę jako tę stronę, która chce się dogadać i doprowadzić do sytuacji, w której to Rosjanie muszą pokazać czy też chcą.
Wygrywa ten, kto odwróci uwagę Amerykanów na rywala?
Trump zaprosił Zełeńskiego i Putina do gry, w której przegrywa ten, kto pierwszy mówi „nie”. Pierwszą potyczkę Zełeński przegrał w Waszyngtonie. Teraz odrobił lekcję i udało mu się przerzucić tę piłkę na stronę rosyjską. I teraz proszę zobaczyć: ponieważ Rosjanie to jednak wytrawni negocjatorzy, to oni nie mówią nie. Oni mówią „tak, ale mamy jeszcze cały zestaw warunków”. Sytuacja zmieniła się jednak na tyle, że administracja Trumpa skupia się teraz na Rosji. I tu pojawia się zadanie dla Ukrainy, dla Europejczyków, dla wszystkich tych, którzy Ukrainie pomagają, żeby maksymalnie się włączyć w tę dyskusję publiczną, po prostu bombardować administrację Trumpa, i budować w niej przekonanie, że trzeba docisnąć Rosjan, żeby zobaczyć, czy oni naprawdę serio chcą rozmawiać. Nie pozwolić Rosjanom tak łatwo odbić piłeczki.
Jak szybko Amerykanie zrozumieją, to, czego wydają się nie rozumieć teraz: że rosyjskie „ale” oznacza grę na czas i czy zdecydują się zastosować wobec Moskwy mocniejsze środki perswazji?
Na tle ostatnich tygodni to może rzeczywiście tak wyglądać, ale jednak pierwsze wypowiedzi Trumpa tuż po zaprzysiężeniu były bardzo korzystne dla Ukrainy, a niekorzystne dla Rosji. Trump wtedy mówił, że to Zełeński chce pokoju, a Putin nie chce, że on wyświadcza Putinowi jakąś przysługę, bo Putin jest na tyle słaby, że powinien się zgodzić na zakończenie konfliktu. Sam Trump napisał nawet głośny post w TruthSocial, w którym odgrażał się, że lepiej, żeby Rosja zdecydowała się na zakończenie wojny, bo jeśli nie to będzie z nimi źle, bo będzie wywierał bardzo mocną presję gospodarczo-finansową. To był po prostu miód na ukraińskie serca. Dopiero później ta wajcha przechyliła się w kierunku rosyjskim.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.