Ks. Jerzy Popiełuszko wiedział, że śmierć czyha za rogiem. Zwyciężył w wewnętrznej bitwie

W ostatnich miesiącach życia płakał. Opowiadał znajomym, że zginie. I mówił to z lękiem. A jednak działał mimo tego strachu!

Od tylu lat znam jego historię, tyle razy odwiedzałem związane z nim miejsca (od domu rodzinnego w Okopach, nieopodal „leżącej w środku Europy” Suchowoli, po tamę we Włocławku), a dopiero w tym roku przeczytałem, że nazwisko „Popiełuszko” po białorusku oznacza Kopciuszka.

To było olśnienie. Przecież to słowo idealnie pasuje do historii młodziutkiego chłopaka, który z nieznanej nikomu wioski na Podlasiu stał się nieoczekiwanie (również dla samego siebie) najbardziej rozpoznawanym w Polsce kapelanem ludzi pracy.

Czy zmagał się z poczuciem odrzucenia? Myślę, że tak. Zmienił imię (Alfons stał się Jerzym), a czas formacji w warszawskim seminarium nie należał do najłatwiejszych. Przyjechał przecież z głębokiej prowincji, a na korytarzach spotykał synów warszawskich powstańców czy profesorów. A później? Nieustannie musiał zmagać się z kłamstwami, które krążyły na jego temat. Szkalowano go, oczerniano, chciano zaszczuć, wrobić w nieczyste gierki, ale pozostał w tym wszystkim przejrzysty. I – choć wiele go to kosztowało – otwarty. Nie zabarykadował się w kokonie swych lęków. Przyjaciele wspominali imieniny, podczas których przez jego mieszkanie na Żoliborzu przelewały się tłumy. Pozostał hojny. „Nie potrafił ominąć żadnego człowieka. Kiedy biedna matka przyszła prosić o pomoc dla swojego syna, ksiądz Jerzy przekazał mu swoje buty. Opowiadała, że jej syn nigdy ich nie założył i stoją jako relikwie” – wspominał ks. Marcin Wojtowicz, który na początku lat 80. był wikarym w parafii św. Stanisława Kostki.

„Był świadomy, że za podejmowane działania grozi mu śmierć. Ciągle mówił: »Wiem, że mnie zabiją, módlcie się, żeby był ktoś świadkiem mojej śmierci«” – dopowiadał ks. Czesław Banaszkiewicz.

Nie zgrywał bohatera. Wiedział, że śmierć czyha za rogiem i powinien być ostrożny. – Dostawał dużo anonimów, pogróżki, grożono mu śmiercią, podcięto mu kierownicę w samochodzie. Pod koniec brał leki przeciwlękowe. Są dokumenty medyczne, zeznania lekarzy… – opowiada dziennikarz Paweł Kęska – Przeczuwał, że zginie. Są opisy, że w ostatnich miesiącach życia zwyczajnie płakał. Mówił wielu osobom, że zginie. I mówił to z lękiem! A jednak działał mimo tego strachu. To zwycięstwo w wewnętrznej bitwie, przezwyciężenie lęku jest kluczem do świata jego wartości.

„Nie musiał zdobywać ludzi, lgnęli do niego sami” – opowiadał Stefan Bratkowski (1934–2021), prawnik, publicysta, w latach 1980–1990 prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. „Ciągnęli też doń wszyscy z jakimiś tragediami. Nigdy nie zapomnę obrazu Jurka przytulającego spłakaną Basię Sadowską po śmierci Grzesia Przemyka, jej syna… On nawet nie zauważał swojej siły przyciągania. Nawet nie bardzo wypada powiedzieć, że był »skromny«, bo już to brzmiałoby pretensjonalnie. To była naturalna wrażliwość na ludzi, na ich sprawy; dla siebie samego – Jurka właściwie nie było”.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Jakimowicz Marcin Jakimowicz Urodził się w 1971 roku. W Dzień Dziecka. Skończył prawo na Uniwersytecie Śląskim. Od 2004 roku jest dziennikarzem „Gościa Niedzielnego”. W 1998 roku opublikował książkę „Radykalni” – poruszające wywiady z Tomaszem Budzyńskim, Darkiem Malejonkiem, Piotrem Żyżelewiczem i Grzegorzem Wacławem „Dzikim”. Wywiady ze znanymi muzykami rockowymi, którzy przeżyli nawrócenie i publicznie przyznawali się do wiary w Boga stały się rychło bestsellerem. Od tamtej pory wydał jeszcze kilkanaście innych książek o tematyce religijnej, m.in. zbiory wywiadów „Wyjście awaryjne” i „Ciemno, czyi jasno”.