Uciekała przed wojną, znalazła schronienie w Nysie. Teraz musi opuścić zalane miasto

Mieszkańcy Nysy są przekonani, iż można było uniknąć zalania ich miasta. Wielu uważa, że popełniono ten sam błąd co w 1997 roku i zrzucono z jeziora Nyskiego jednorazowo zbyt wiele wody. Późnym popołudniem burmistrz Nysy zarządził ewakuację mieszkańców.

Pani Bożena ma 67 lat. Dwa tygodnie temu przeszła wylew i nie wychodzi z domu. Z okna swego mieszkania spogląda na podnoszącą się z każdą godziną wodę. Widzi ją w oddali, ponieważ po powodzi 27 lat temu zostawiła swe stare mieszkanie przy rzece i przeniosła w bezpieczniejsze miejsce. – Wtedy ewakuowali mnie pontonem, był środek nocy. Nie zapomnę swojego strachu i bezradności w oczach strażaków walczących z żywiołem – opowiada. Wspomina zrujnowane mieszkanie i przedszkole, w którym pracowała, oraz szum zbliżającej się wody, który śnił się jej przez lata. Martwi się o córki mieszkające w zalanym regionie Kłodzka. – Uspokajają mnie, ale słyszę w ich głosie strach i obawy o przyszłość – mówi. Gdy otrzymuje komunikat, że woda zaczyna opadać, cieszy się jak dziecko. Chwyta za telefon i obdzwania koleżanki, z którymi działa w parafialnym zespole Caritas. – Wiele nie mogę, ale pomagam w koordynacji wsparcia. Ludziom trzeba pomóc – mówi z przekonaniem. Ci, którym zalało domy, schronili się na terenie krytej pływalni. Materace rozłożone na ziemi, na nich ciepłe koce, a wokół wolontariusze proponujący gorącą herbatę, ciepły posiłek i pomoc lekarską.

Czy znów będziemy uciekać?

Pani Katia dobrze wie, czym jest strach. Pieszo uciekała przed Rosjanami nacierającymi na jej rodzinny Chersoń. Wraz z nią szła bratowa z noworodkiem na rękach i 6-letnią Daszą. Półtora roku temu w Nysie znalazły bezpieczny dom. Zaczęły pracować i na nowo układać swoje życie. – Przeżyłyśmy kataklizm wojny, nigdy nie myślałam, że przyjdzie mi się mierzyć z powodzią. Gdy rozległ się dźwięk syren alarmowych zapowiadający nadchodzącą wodę, myślałam, że umrę z przerażenia – opowiada kobieta. W niedzielę 15 września po godzinie 15 żywioł zalał jej dzielnicę. – Siedzę przy oknie i płaczę, prosząc Boga, by się nad nami zlitował – mówi kobieta. Cieszy się, że udało im się zrobić małe zapasy. – W sobotę wybraliśmy się z mężem do sklepu, takich tłumów nigdy nie widziałam. Towar znikał z półek w przyśpieszonym tempie. Mamy zapas chleba i wody, jakoś przetrwamy – stwierdza ze smutkiem w głosie.

Bratowa pani Katii mieszka na trzecim piętrze, czuła się więc w miarę bezpieczna. – Córka pytała, czy znów będziemy uciekać – wspomina pani Daria. Tknięta przeczuciem, napełniła wodą wszystkie dostępne naczynia. – Będzie przynajmniej można się umyć, bo nie wiadomo, kiedy przywrócą prąd i wodę w kranach – mówi. Wspomina surrealistyczny krajobraz tuż przed nadejściem wody. Na zawsze zatłoczonym parkingu przed domem został jedynie jeden samochód. – Tak się właśnie czułam: porzucona kolejny raz na łaskę i niełaskę losu – mówi Ukrainka. W ciągu trzech dni spadło w regionie tyle wody, ile zwykle przez pół roku.

Pełna wersja artykułu ukaże się w najbliższym wydaniu „Gościa Niedzielnego” (GN 38). Numer dostępny w wydaniu papierowym i w subskrypcji cyfrowej od czwartku.

Czytaj: RAPORT powodziowy

 

« 1 »

Beata Zajączkowska