Jego matka, na wieść o tym, że chce zostać księdzem, miała rzucić: „Lepiej, żebyś został dobrym lekarzem, niż kiepskim księdzem”. Został dobrym księdzem.
Stefan Wincenty Frelichowski przyszedł na świat 22 stycznia 1913 roku w Chełmży. Jako siedmiolatek był świadkiem wkroczenia do miasta, które w wyniku postanowień traktatu wersalskiego znalazło się w granicach Rzeczpospolitej, polskich wojsk.
Młodość spędził nad zachodnim brzegiem Jeziora Chełmżyńskiego. Angażował się w działalność Sodalicji Mariańskiej (został nawet jej prezesem) i 24. Pomorskiej Drużyny Harcerskiej im. Zawiszy Czarnego. „Wierzę mocno, że państwo, którego wszyscy obywatele byliby harcerzami, byłoby najpotężniejszym ze wszystkich. Harcerstwo bowiem, a polskie szczególnie, ma takie środki, pomoce, że kto przejdzie przez jego szkołę, jest typem człowieka, jakiego nam teraz potrzeba” – wspominał.
„Wiem, że to najlepsza droga. Ufam, że Jezus mi dopomoże, bo dla Niego ta ofiara. Wiem, że niegodny jej jestem, ale chcę być kapłanem wedle Serca Bożego. Tylko takim. Innym nie” – pisał, wspominając rozeznawanie powołania. Święcenia przyjął dwa lata przed wybuchem II wojny. Pracował jako wikary w Toruniu, był redaktorem „Wiadomości Kościelnych”.
Gdy 7 września 1939 r. oddziały Wehrmachtu wkroczyły do Torunia, rozpoczęły się aresztowania. Do Frelichowskiego załomotano 17 października. Stał się nieoficjalnym duszpasterzem wszystkich „złamanych na duchu” więźniów kolejnych obozów koncentracyjnych: Stutthof, Grenzdorf, Sachsenhausen i w końcu, założonego już 22 marca 1933 r. z rozkazu Himmlera, Dachau, gdzie hitlerowcy zgromadzili ponad 2700 duchownych różnych chrześcijańskich wyznań.
Polscy księża upchnięci w blokach 28. i 30. harowali w pocie czoła przy plantacji ziół, a obozowy „gabinet lekarski” stał się miejscem przerażających pseudomedycznych eksperymentów. Przeprowadzał je Heinrich Schuetz, bezwzględny lekarz, pnący się po szczeblach kariery dzięki przynależności do Waffen-SS. Zarażał więźniów malarią, sprawdzając, jak ich wychudzone do granic możliwości organizmy reagują na mróz, i testując ich wytrzymałość w komorach ciśnieniowych. Gdy konali z pragnienia… dawał im słoną morską wodę. Więźniowie o pożółkłej skórze padali jak muchy, a z ich ran sączyła się ropa.
– Ludzie umierali przede wszystkim z głodu – opowiadał biskup Ignacy Jeż, pierwszy ordynariusz diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej – Więźniowie byli wygłodzeni, przepracowani, zziębnięci. Na apelach stało się godzinę, deszcz padał, człowiek szedł do pracy przemoczony. Głód wyniszczał mózg, odzierał z godności.
Ksiądz Stefan Wincenty opiekował się chorymi na tyfus. Zorganizował grupę 32 polskich księży, którzy pielęgnowali zakażonych. Zarazili się wszyscy, dwaj śmiertelnie. Ks. Frelichowski zmarł w opinii świętości 23 lutego 1945 roku. Dwa miesiące później Amerykanie wyzwolili obóz…
Na ołtarze wyniósł go 7 czerwca 1999 roku Jan Paweł II podczas pobytu w Toruniu. Od 11 lat ks. Frelichowski jest patronem polskich harcerzy.
Marcin Jakimowicz