W stanie wojennym setki ludzi straciło zdrowie i życie, ale też milion straciło wiarę w sens pozostania w kraju.
Traiskirchen w Austrii, Friedland w RFN, Latina we Włoszech. Te nazwy niewiele dziś mówią, ale na początku lat 80. ub. wieku były one przedsionkiem ziemi obiecanej dla emigrantów stanu wojennego. Tam znajdowały się bowiem obozy przejściowe, skąd Polacy trafiali do Kanady, Australii czy USA. Przebywało w nich około 160 tys. osób. Głównie tych, które 13 grudnia 1981 roku znajdowały się poza krajem i postanowiły nie wracać. Dla większości była to decyzja na całe życie. W sumie do roku 1989 Polskę opuściło ponad milion obywateli, głównie młodych, przedsiębiorczych, niekoniecznie związanych z opozycją. Jak wówczas żartowano (lubimy humor wisielczy), generał Jaruzelski zmusił porządnych ludzi, by wybierali między emigracją wewnętrzną a zewnętrzną. Mówiąc już całkiem serio, ta fala emigracji, wręcz wyrwa w tkance narodowej, to prawdopodobnie najpoważniejszy, bo długofalowy skutek wprowadzenia stanu wojennego. W jego wyniku setki ludzi straciło zdrowie i życie, ale też milion straciło wiarę w sens pozostania w kraju. Nie sposób ocenić, jak bardzo nam ich brak. Trudno zrozumieć, dlaczego nikt winny tego exodusu nie został pociągnięty do odpowiedzialności.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Piotr Legutko