O niewielkiej miejscowości Markowa usłyszał dzisiaj cały świat. A to za sprawą beatyfikacji rodziny Ulmów. O podkarpackiej wsi mówił sam papież Franciszek w Watykanie. A jak tę wielką uroczystość odebrali sami markowianie, którzy historię Ulmów znają od lat?
Uroczystość o takiej skali przejdzie z pewnością do historii tej ponad 4-tysięcznej wsi. Wśród pielgrzymów na Mszy beatyfikacyjnej było wielu mieszkańców Markowej.
- To była pełna dumy, wzruszająca, radosna i patetyczna modlitwa. Przeżywaliśmy na nowo tę historię, którą od lat dobrze znamy. Ja osobiście doświadczyłam duchowego przeżycia. Nie ukrywam, że popłynęły mi łzy z oczu w momencie, kiedy wprowadzano relikwie. Poczułam niezwykłą moc. W środku miałam tygiel pozytywnych emocji, które skumulowały się podczas Mszy - mówi Magdalena Hawro z Markowej.
ZOBACZ ZDJĘCIA Z BEATYFIKACJI:
Podkreśla, że przyjęcie tylu pielgrzymów to dla na co dzień cichej i spokojnej wsi duże wyzwanie. Markowianie już dzień wcześniej chętnie otworzyli swoje domy dla pielgrzymów, odznaczając się gościnnością.
Sylwia Szpytma pochodzi z Markowej, ale na co dzień mieszka w Oslo w Norwegii. Przyleciała samolotem specjalnie na beatyfikację.
- Cieszymy się, że Ulmowie mają taką siłę przebicia. Tylu ludzi przyjechało z całej Polski i nie tylko. Byłam w szoku i naprawdę i to mnie cieszy. Uważam, że przez takie wydarzenie jak beatyfikacja historia ożywa na nowo. Więcej ludzi może usłyszeć o tym, czego dokonali Ulmowie. Ich los jest przykładem, że dobro zawsze zwycięża i ma siłę, która się ostatecznie obroni - opowiada S. Szpytma.
Beatyfikacja jej zdaniem w jakimś sensie rozsławi Markową, ale zyski dla wsi nie są najważniejsze. Ważny jest przykład odważnego czynienia dobra, jaki płynie dziś z Markowej dla wszystkich ludzi.
- Pamiętajmy, że Ulmowie nie byli jedyną rodziną w naszej wsi, która pomagała Żydom w czasie II wojny światowej. W kilku domach udało się ukryć Żydów i ocalić ich przez niemieckim terrorem - dodaje Sylwia.
Markowa w oczywisty sposób na wydarzeniu takiej rangi skorzysta.
- Na pewno poprawiła się infrastruktura. Zrobiono dobre dojazdy drogowe, odnowiono budynek domu ludowego, przyspieszono prace modernizacyjne. Wielu markowian włączyło się w przygotowania do beatyfikacji. Setki osób pracowało przy tym wydarzeniu. To nas we wsi na pewno zjednoczyło - mówi Rafał Krzysztyniak.
Zaznacza, że historia Ulmów zataczała coraz szersze kręgi dzięki Kościołowi oraz Instytutowi Pamięci Narodowej.
- Kapłani pracujący w markowskiej parafii dbali zawsze o tę pamięć o Ulmach. Niedawno mówiły o tym tylko nasze babcie w formie wspomnień. Teraz tę historię zna cała Polska i wiele osób za granicą. Pewnie przez to więcej osób zacznie do Markowej przyjeżdżać - zapowiada R. Krzysztyniak.
Markowska społeczność lokalna musiała też przez beatyfikację coś poświęcić. Np. lokalna drużyna piłkarska LKS Markovia Markowa nie może występować na swoim stadionie, bo tam właśnie odbyła się cała uroczystość, więc swoje mecze rozgrywa na wyjeźdźcie.
- Po tym wszystkim trzeba będzie na pewno odnowić boisko, na nowo zamontować sportową infrastrukturę. Ale oczywiście w pełni to rozumiemy. Takiej drugiej okazji w naszej wsi raczej już nie będzie - stwierdza Rafał.
Beatyfikacja Ulmów była dla markowian wyjątkowym przeżyciem. Cieszą się, że pogoda dopisała, a całe wydarzenie zostało przeprowadzone bez komplikacji.
- Czujemy dumę, że to wszystko wydarzyło się u nas, a nie gdzie indziej. Ja tu się urodziłem, wychowałem i tutaj założyłem rodzinę. Za mojego życia nie pamiętam tak dużego przedsięwzięcia - wspomina 58-letni Wiesław Szpytma.
Podkreśla bardzo dobrą organizację i logistykę całości.
- Wszystko przebiegło sprawnie. Każdy dobrze widział i dobrze słyszał. Ktoś to naprawę właściwie przemyślał. Ludzie się nie zadeptali, nie było przestojów, czy sytuacji nerwowych. Po Mszy ruch bardzo płynnie został rozładowany. Myślę, że markowianie będą mieli same dobre wspomnienia z tych chwil - podsumowuje Wiesław.