Na zadawane nieustannie na pokładach pytanie: „Gdzie ta keja?” odpowiadam: przy „mazurskim morzu”. Przynajmniej tego wieczoru.
Od lat w naszym wakacyjnym cyklu próbujemy ugryźć Polskę. Raz przedstawialiśmy ją od kuchni (wiadomo, przez żołądek do serca), innym razem sprawdzaliśmy prawdziwość powiedzenia Józefa Piłsudskiego, że jest jak obwarzanek, i wędrowaliśmy po jej kresach. Tym razem zabierzemy Was w fascynującą podróż po tym, co jest w niej „naj”. Rozpoczynamy od eskapady nad „mazurskie morze”. Zabierzemy Was również między innymi do latarni morskiej wysuniętej najdalej na północ naszego kraju, do najstarszego działającego zakładu produkcyjnego, na naszą zieloną depresję i... Będzie w czym wybierać. Komu w drogę...
Konie na betonie. Naprawdę! Kierunek: Instytut Badawczy w Popielnie. Choć to połowa czerwca, a z nieba leje się żar, na drogach ukrytych w cieniu charakterystycznych dla Mazur szpalerów drzew pustki. Na szosie baraszkują jedynie dwa koniki polskie. Podbiegają do nas, bezskutecznie próbując wysępić jakieś smakołyki. Są jedyną rodzimą, pierwotną rasą koni wywodzącą się bezpośrednio od dzikich tarpanów, które do końca XVIII w., a na niektórych terenach nawet do początku XIX w., biegały na obszarach dawnej Polski, Litwy i Prus.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz