Dannie Abse: „Stetoskop”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2004 r.
Dannie Abse to jeden z najwybitniejszych walijskich poetów współczesnych. Parę jego utworów poznałam kilka lat temu podczas spotkań poetów Wschodu i Zachodu w Krakowie. Jednak dopiero teraz „Znak” wydał wybór jego wierszy pt. „Stetoskop”, w znakomitym tłumaczeniu Andrzeja Szuby. Stetoskop dla Absego to nie tylko narzędzie pracy – jest lekarzem – ale też metafora wnikliwego nasłuchiwania świata. Stosując go, słyszy poeta ruch płodu w brzuchach młodych kobiet i ciszę w piersiach zmarłego mężczyzny.
Ale każdy dźwięk i milczenie „odnotowuje” swoimi uszami. To one, a nie ułatwiający słyszenie przyrząd, powinny być wychwalane – pisze w tytułowym wierszu, wycofując się zaraz z tego egocentrycznego twierdzenia, zwracającego uwagę na twórcę. A to najczystsza prawda – bo przecież właśnie w piszącym kryje się zdolność odczytywania głosów świata. Dzięki stetoskopowi słyszalny staje się ten wiersz, w którym spotęgowana zostaje prawda o rzeczach, ludziach, wydarzeniach.
Abse w swojej poezji nie kryje, że jest lekarzem. Jakie to bliskie poecie powołanie – widać już choćby z przywołanego tekstu. Jak dobry specjalista rozpoznaje ludzi po pracy ich serca, wykresie encefalografu, miękkości wątroby („Historia choroby” ). Rozkłada ich na kolory chorych narządów: „Znam kolor różowy, jest śliczny/ale nie kiedy rozkwita nowotworem/a kojące zielenie, liście i trawa, takie wiosenne/ w ropiejących kończynach nie są wiosenne”. Jednak każdy „przypadek” chorobowy zamienia w imię konkretnego człowieka, wyczytane na karcie z wykresem temperatury („Przypadek”).
Wydawałoby się, że wiedza o świecie i leczeniu jego chorób to dobry sposób na życie. Ale nie zawsze. W przejmującym wierszu „Rentgen” czytamy: „Jedni przemierzają dno morza, inni pędzą ku gwiazdom/są też, Mamo, tak nawiedzeni, że zajrzą pod każdy kamień”(...) – z podziwem pisze Abse o niestrudzonych poszukiwaczach, odkrywcach, badaczach. Jednak on sam żałuje, że należy do tej rzeszy szukającej prawdy.
Trzyma w ręce rentgenogram matki, a wolałby go nie widzieć. Poeta dostrzegający kurz w pustym mieszkaniu rodziców, wyławiający światłem lekarskiej latarki zapomniane sprzęty chciałby, żeby ta rentgenowska klisza pozostała w cieniu. Miłość do matki wybrałaby niewidzenie (gdyby mogła). Paradoksalnie wiedza, „zobaczenie” prawdy w ostrym świetle (przecież to wiersz o rozpoznanej chorobie matki), czyni świat dotkliwie bolesnym. Ta poezja diagnozuje go jako miejsce dla samotnych, pozostawionych przez tych, co „przeszli przez nas jak przez wodę” („Nieproszeni goście”). Ale to nie powód, żeby przestać być lekarzem. I poetą.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych