Nie głośne „Pręgi”Magdy Piekorz, ale „Dzieci z Leningradzkiego”, dokumentalny film Andrzeja Celińskiego i Hanny Pollak zdobył nominację do Oscara w kategorii dokumentu.
Już sama nominacja to wielkie wyróżnienie, bo droga do tego, by znaleźć się wśród pięciu innych wybranych przez komisję, jest niezwykle trudna i wyboista. Tym większy więc sukces dwójki autorów, bo tylko ich upór i niezwykła konsekwencja doprowadziła do powstania filmu, którym na początku nie była zainteresowana żadna stacja telewizyjna.
Andrzej Celiński (na zdjęciu) mieszka w Katowicach, jest reżyserem teatralnym, współpracuje z teatrami Katowic i Ostrawy. Hanna Pollak urodziła się w Katowicach, teraz mieszka w Moskwie. Bez jej udziału i wiedzy o małych mieszkańcach Dworca Leningradzkiego realizacja filmu nie byłaby możliwa.
„Dzieci z Leningradzkiego” to przemontowana i skrócona dla potrzeb telewizji HBO, która ostatecznie została dystrybutorem filmu, wersja „Ballady dworcowej”. Film Celińskiego i Pollak obejrzałem trzy razy. Prawie rok temu w niewielkiej salce Klubu Filmowego IF „Silesia Film” w Katowicach po pokazie filmu zapadła cisza.
I to chyba była najlepsza recenzja tego niezwykłego filmu. Milczenie i chwila zadumy. Po dłuższej chwili dopiero rozpętała się dyskusja, a ktoś na sali powiedział, że ten film zasługuje na Oscara. Później, kiedy otrzymałem kasetę z filmem od reżysera, obejrzałem go jeszcze dwa razy. Ostatni raz w dniu, kiedy ogłoszono listę nominacji do Oscara. Za każdym razem ze ściśniętym sercem, bo film, doskonale zresztą zrealizowany od strony warsztatowej, działa niezwykle mocno na emocje widza. Nikogo nie pozostawi obojętnym. Odnosimy wrażenie, że kamera nie tyle chłodnym okiem obserwuje mieszkających na dworcu małych uciekinierów z domów dziecka, czy patologicznych rodzin, co raczej jest z nimi.
Od początku, kiedy przybywają z całej Rosji do Moskwy w pogoni za radosną ułudą swobody, kryjącą się za kolorowymi wystawami luksusowych sklepów, poprzez odbierającą wszelką nadzieję nędzę codziennej wegetacji, aż po nierzadko śmierć z powodu choroby, przedawkowania narkotyków, czy zabójstwa. Są w tym filmie sceny drastyczne, ale zdajemy sobie sprawę, że bez nich prawda o życiu tych dzieci nie byłaby pełna. Rzeczywiście mają szokować, ale nie służą taniej sensacji. Hanna Pollak, współrealizatorka filmu, w roku 1997 założyła fundację niosącą pomoc bezdomnym dzieciom w Moskwie. Jednym z celów, jaki przyświecał autorom filmu, było zebranie środków na jej działalność. Po Oscarze z pewnością pójdzie łatwiej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz