Do elementarnych, podstawowych praw człowieka należy prawo do prywatności, czyli do posiadania własnego obszaru intymności, w którym zostajemy pozostawieni w spokoju
Na katedrze katowickiej zawieszono tabliczki z informacją „obiekt monitorowany”. Rzeczywiście, w zakrystii (i nie tylko) monitory z obrazami pokazującymi, co dzieje się wewnątrz i na zewnątrz. Wchodzę do kurii, a na portierni podobne urządzenie monitorujące. Podobnie w innych urzędach, a na uniwersytecie kamery mające nas na oku także w sali wykładowej. Portier (teraz przeważnie: ochroniarz) kontroluje profesorów!
Oczywiście, nie taka była intencja szefów instalujących stały podgląd i zatrudniających służby ochroniarskie: chodziło nie o kontrolę, lecz o ochronę. „Ma pieczę”, a nie „sprawuje nadzór”. Co wszakże w praktyce na to samo wychodzi, a mimo to nikt nie zaprzecza potrzeby owego monitoringu. Spór dotyczy jego zasięgu i głębi. Konieczność kontroli na lotniskach uznają wszyscy, godzą się też na sprawdzanie bagażu i torebek. W ważnych urzędach również, ale – po pierwsze – gdzie kończy się ta ważność i – po wtóre – czy wchodzących tylko filmować, czy ich też rejestrować, a nawet zainteresować się tym, co wnoszą? A na dworcach kolejowych, a w kościołach? A przy wejściu do kamienicy wielorodzinnej: czy spisywać, kto do kogo przychodzi? A może, skoro – jak słychać – tyle „przemocy w rodzinie”, zainstalować kamery w mieszkaniach, wystawić się na podgląd i zrobić z życia ciągły show? Łącznie z kamerami w toaletach szkolnych?
W minionym wieku owym „wielkim bratem”, wytrzeszczającym na nas swe oczy, usiłowało być państwo totalitarne. Gdy udławiło się własnym aparatem, sami sobie fundujemy „służby bezpieczeństwa”. Nie bez kozery zachodzi tu zbieżność nazw, mimo zupełnie odmiennych intencji. Tak wpakowaliśmy się w paradoksalną sytuację.
Bo oto do elementarnych, podstawowych praw człowieka należy prawo do prywatności, czyli do posiadania własnego obszaru intymności, w którym zostajemy pozostawieni w spokoju. Pakty międzynarodowe i konstytucje państw demokratycznych zabraniają ingerencji w życie prywatne, rodzinne, domowe, nie wolno wtrącać się w czyjeś życie osobiste, tykać jego kontaktów z drugimi, zaglądać do jego mieszkania, naruszać jego „spokoju i świata”. Po ogłoszeniu ustawy o ochronie danych osobowych w wielu kamienicach usunięto nawet spisy lokatorów!
A równocześnie rozpowszechniający się „monitoring”, coraz więcej kamer i coraz szersze obszary naszego życia stają się jawne „jak na dłoni”. Paradoksy te są najwidoczniej związane z funkcjonowaniem wolności po grzechu pierworodnym. Wypada przeto uznać je za nieuniknione. Co natomiast dziwi, to fakt, że z uwrażliwieniem na prawo do ochrony własnej intymności i swoich danych osobowych idzie skłonność do zwierzania się z najbardziej osobistych spraw w różnych talk show. A może to już inne zagadnienie?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanoniczneg