Ostatni w porcie gdyńskim statek straży pożarnej może zostać zlikwidowany. Przyczyna? Jak to w Polsce: brak pieniędzy i luka w przepisach.
Portowa Straż Pożarna działa w Gdyni już ponad 80 lat, niemal od samego początku istnienia portu. Teraz pozostał już tylko jeden statek – „Strażak 14”, ale i on może wkrótce przestać istnieć. Jakie mogą być tego konsekwencje? – Zimą zeszłego roku kobieta wpadła do wody na skwerze Kościuszki. Nas do akcji nie puszczono, mimo że mogliśmy być na miejscu szybką łodzią w 40 sekund – mówi Jakub Wiącek, kapitan „Strażaka 14”. Po-moc do tonącej kobiety – prawdopodobnie była to próba samobójcza – przybyła po około 40 minutach. Sytuacja była wówczas trudna, bowiem na wodzie utrzymywała się kra. Szybka łódź strażaków mogła jednak podpłynąć od strony wody, tam, gdzie jej nie było.
Budowanie więzi
Portowa Straż Pożarna powstała w Gdyni na przełomie lat 1929/1930. – Nasze nowe wozy mają na przedzie przytwierdzone kotwice z samochodów przedwojennych – mówi z dumą komendant PSP Grzegorz Bulwa. Pierwsza po wojnie strażacka jednostka pływająca pod nazwą „Juhas” została stworzona w 1949 r. z używanej amerykańskiej łodzi desantowej. Jedyny istniejący jeszcze w Gdyni statek pożarniczy „Strażak 14” wszedł do służby w 1977 roku. Jedną z najbardziej spektakularnych akcji gaszenia pożaru jednostka zorganizowała w 1983 r. – Zapalił się wtedy fiński statek „Alppila” z około 20 osobami załogi. Ja sam zostałem spuszczony w desancie ze śmigłowca – wspomina bosman Grzegorz Kuchciński, w straży od 37 lat. Warunki były fatalne. Szalał potężny sztorm. Pożar jednak ugaszono, a co najważniejsze, uratowano ludzi. – Ja jestem tu najmłodszy, bo dopiero od roku, choć mój dziadek i ojciec też pływali. Tu spotkałem grupę pasjonatów z wieloletnim doświadczeniem, którego nie zbuduje się w rok czy dwa. Ludzi, którzy mają ratownictwo we krwi, nie kupi się za żadne pieniądze. Właściwie to jesteśmy rodziną… – mówi „młody” kapitan Wiącek. Na pytanie, czy poszliby za sobą w ogień, odpowiadają, że gdyby zaszła potrzeba, to bez drgnienia powieki.
Równia pochyła
Niestety, rodzina stale się zmniejsza. W 1991 r. obsada jednej zmiany wynosiła nawet 14 osób. 20 lat później tzw. załoga szkieletowa statku liczy 5 osób, do tego trzech „pasażerów”, czyli strażaków bez obowiązkowych uprawnień marynarskich. – Ten system działa wyłącznie na zasadzie koleżeńskiej współpracy – mówi Mirosław Jastrzębski z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Oficerów i Marynarzy. Gdyby nie ona, żaden ze strażaków nie mógłby być wykorzystany chociażby do pracy przy cumach. Gorzej z odpowiedzialnością prawną, gdyby w czasie cumowania strażak uległ wypadkowi. Ale to tylko margines problemów legislacyjnych. Wszystko zaczęło się w feralnym dla zakładowych straży pożarnych roku 1991. – Ustawa z 24 sierpnia z tegoż roku o ochronie przeciwpożarowej zawiera lukę prawną w odniesieniu do bezpieczeństwa pożarowego w portach morskich – mówi mec. dr Roman Olszewski, wykładowca prawa morskie-go w Akademii Morskiej w Gdyni. W wyniku tej ustawy powstała bowiem Państwowa Straż Pożarna, a same straże zakładowe stały się kukułczym jajem, za które nie wiadomo, kto powinien płacić. Zlikwidowano zatem de facto w Gdyni zakładową straż w Wolnym Obszarze Celnym i Bazie Kontenerowej; w Marynarce Wojennej istnieje ona w formie szczątkowej, a tereny postoczniowe obsługuje straż państwowa.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Sławomir Czalej