Rekordowe upały utrzymujące się ponad dwa miesiące były dla Rosji bezlitosne. Żywioł dotknął 20 z 83 rosyjskich regionów. Zginęły 53 osoby.
Niżnij Nowgorod, koniec lipca. Na ulicach malowniczego staroruskiego miasta smog. – To las się pali – rzuca dziewczyna w czarnej sukience. W tym samym czasie sto kilometrów dalej, we wsi Wierchniaja Kiereja, jest już premier Władimir Putin. Całuje w policzek starszą zapłakaną kobietę, na twarzy wyraz głębokiego współczucia. Zupełnie inną twarz Putin ma dla miejscowych urzędników. Oczekuje dymisji tych, którzy zawiedli. Zaufany gubernator obwodu niżnienowgorodzkiego Walerij Szancew nie jest zagrożony, poleci tylko głowa szefa miejscowej administracji.
Z Wierchniej Wierei zostały tylko zgliszcza – spłonęło 341 domów. Tę chwilę można uznać za oficjalny początek katastrofy. Do tej pory wydawało się, że to „zwykłe pożary”, jak co roku. Premier zapowiada, że wszyscy poszkodowani otrzymają podwyższone odszkodowania, a do listopada nowe domy. Tego lata powtórzy te obietnice jeszcze wiele razy w wielu wioskach. Rosjanie, przyzwyczajeni do opieszałości swoich władz, co roku, gdy zaczyna sypać śnieg, brnąc przez zaspy, gorzko żartują, że „zima zaskoczyła”. Tym razem zaskoczyło lato. Upały utrzymujące się ponad dwa miesiące były bezlitosne, a tajemniczy antycyklon, który zdaniem meteorologów zatrzymał nad centralną Rosją masy gorącego powietrza znad Azji Środkowej, stał się wrogiem numer jeden. Mało kto potrafi wytłumaczyć, czym jest antycyklon. Ale każdy wie, że to on jest winien.
Wszystko spłonęło
Płomienie były praktycznie wszędzie, z wyjątkiem północy.Płonęły torfowiska pod Moskwą, lasy w obwodzie briańskim, pod Riazaniem i na Uralu. Nadzwyczajna mobilizacja strażaków i ratowników nie zdołała zapobiec katastrofie. Zazwyczaj chwalone za profesjonalizm siły Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych nie były w stanie w krótkim czasie opanować sytuacji. Trwająca przez kilka dni walka z płomieniami, podchodzącymi praktycznie do murów ośrodka jądrowego w Sarowie, spalona baza logistyczna marynarki wojennej pod Moskwą, masowa mobilizacja do pomocy wojska i ochotników – wszystko to pokazywało, że sytuacja jest dramatyczna.
Pogorzelców ze spalonych wsi pod Riazaniem umieszczono najpierw w luksusowym hotelu w centrum sportowym, oddanym do użytku na początku tego roku. Mieli tam do dyspozycji basen, boiska, warunki luksusowe. Po tygodniu przeniesiono ich do skromniejszych obiektów socjalnych, m.in. centrum „Siemia” na jednym z riazańskich blokowisk. Ofiary pożarów mieszkają tam z samotnymi matkami, bezdomnymi, narkomanami i alkoholikami w trakcie leczenia. – Gdy zaczynało się palić, straż pożarna nawet nie reagowała na nasze wezwania. Pewnie dlatego, że lasy płoną u nas co roku. Gdy ogień doszedł do domów, było już za późno – opowiadał Walerij, jeden z „przesiedleńców”. – Ludzie zdążyli tylko zabrać dokumenty. Nasze zwierzęta, psy i koty spłonęły, bo zamiast uciekać, schowały się przed ogniem w domu – opowiadał Walerij. Media pokazywały wymowne kadry: pośród zgliszcz węgielek w kształcie kury – przed pożarem był żywym zwierzęciem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Justyna Prus, dziennikarka "Rzeczpospolitej", Moskwa