Z botanikiem i ekologiem prof. Zbigniewem Mirkiem (Polska Akademia Nauk) rozmawia Jarosław Dudała.
Jarosław Dudała: Prof. Ewa Bartnik powiedziała mi właśnie, że nie musimy się bać jedzenia roślin zmodyfikowanych genetycznie. Ale o ich wpływ na środowisko naturalne radziła pytać naukowca, zajmującego się tą dziedziną. Pytam więc Pana.
Prof. Zbigniew Mirek: – Brak nam pełniejszej wiedzy. Ta jednak, którą posiadamy, pozwala stwierdzić, że zagrożenie dla środowiska naturalnego istnieje i może okazać się bardzo poważne.
O co dokładnie chodzi?
– Między innymi o niekontrolowane rozprzestrzenianie się w środowisku naturalnym nie tyle GMO, ile pewnych genów, które poprzez te organizmy wprowadzamy w krwiobieg środowiska.
Chodzi o krzyżowanie?
– Nie tylko o samo krzyżowanie, znamy także inne mechanizmy transferu genów. Powstają wtedy organizmy o zupełnie nowych cechach, możliwościach przystosowawczych i zdolnościach konkurencyjnych, mogące – przez tę na pozór drobną zmianę – zmieniać pośrednio cały ekosystem; m.in. poprzez eliminowanie ze środowiska znacznej części dotychczasowej bioróżnorodności. Skala i praktyczne skutki tych zjawisk zależą od wielu czynników i są wciąż słabo poznane.
Ale co w tym złego? To chyba dobrze, że niektóre organizmy wzbogacą się w geny dające im większe szanse przeżycia, a słabsze organizmy wyginą? Ponadto, przynajmniej teoretycznie, podobna rzecz mogłaby chyba zaistnieć w sposób naturalny?
– Tylko teoretycznie. Przyroda ma wiele mechanizmów zabezpieczających przed zupełnie dowolnym konfigurowaniem „wszystkiego ze wszystkim”. Człowiek jednak potrafi te bariery pokonać, często ze skutkiem ostatecznym bardzo niedobrym, zarówno dla przyrody, jak i samego człowieka. Zawsze jednak jako początkowy motyw działania pojawiają się jakaś doraźna korzyść i spektakularny sukces.
Ze względu na te korzyści uprawy zmodyfikowanej kukurydzy czy soi osiągnęły w USA, czy w niektórych krajach południowoamerykańskich, wcale pokaźne rozmiary. I chyba nic specjalnie złego z tego powodu się nie dzieje.
– To nie do końca jest prawda – o negatywach po prostu niewiele się mówi. Ponadto niektóre skutki mogą ujawnić się dopiero po dłuższym czasie (mechanizm „bomby z opóźnionym zapłonem”).
Czy można podać jakieś przykłady?
– Najnowsze badania prowadzone w niektórych krajach zachodnich wskazują na zubożenie bioróżnorodności mikroorganizmów i inne negatywne skutki w ekosystemach glebowych pól uprawnych; mówią też o negatywnym wpływie na niektóre owady. Trzeba pamiętać, że ekosystemy polne powiązane są często ogromnym bogactwem więzi z dziesiątkami innych, otaczających je ekosystemów. Uchwycenie szerszego spektrum finalnych skutków wymaga czasu. Tak było niegdyś z DDT. Zachłyśnięto się jego skutecznością jako środka owadobójczego, zapominając zapytać o skutki uboczne. Rozmiar poczynionych spustoszeń i zagrożeń uświadomiono sobie dopiero po kilkunastu latach, gdy w bardzo odległych często miejscach globu zaczęły ginąć całe populacje niektórych gatunków ptaków.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
rozmowa z prof. Zbigniewem Mirkiem