Irlandia dała plamę, przyjmując traktat lizboński.
Powyższe słowa powinny oburzyć unijnych eurokratów: nie szanuję przecież woli suwerennego narodu, wyrażonej w demokratycznym referendum. Problem w tym, że rok temu to właśnie unijni eurokraci sugerowali, że Irlandia zawiodła, odrzucając traktat z Lizbony. I zrobili wszystko, by referendum zostało powtórzone. Pytanie, który werdykt narodu można uznać za demokratyczny i wiążący. Odpowiedź jest prosta: ten, który odpowiada woli eurokratów.
Pod presją
Sprawa traktatu z Lizbony ciągnie się już od kilku lat. Przyjęty właśnie przez Irlandię dokument jest kopią odrzuconej wcześniej przez Francuzów i Holendrów europejskiej konstytucji. Wprowadzono tylko kilka kosmetycznych poprawek i poddano pod głosowanie, tym razem już nie w referendum, a w parlamentach. Żeby czasem „niedoinformowany lud” nie zatrzymał znowu genialnego projektu. Problem stanowiła tylko Irlandia, gdzie traktat międzynarodowy wymaga zgody obywateli. Pamiętamy, co było rok temu: Irlandczycy powiedzieli „nie”. I zgodnie z unijną zasadą jednomyślności dokument powinien trafić do kosza, bo nie zyskał akceptacji wszystkich członków. Irlandia tymczasem znalazła się pod obstrzałem krytyki i niesamowitą presją: zrozumcie swój błąd i za rok powtórzcie głosowanie. Posunięto się do szantażu: jeśli znowu odrzucicie traktat, sparaliżujecie rozwój Unii Europejskiej, której tak wiele zawdzięczacie, zablokujecie dalsze jej rozszerzenie. Niektórzy posuwali się wręcz do gróźb: odrzucenie Lizbony to znak, że Irlandia chce pozostać z boku integracji, a nawet trzeba by zastanowić się nad wykluczeniem jej ze Wspólnoty. W końcu jednak przyjęto metodę kuszenia ofertami. UE dała Irlandii gwarancje, że traktat w żaden sposób nie ograniczy jej suwerenności w kwestii polityki rodzinnej, obronnej i podatkowej oraz nie będzie wpływał na zniesienie zakazu aborcji. Do tego doszedł kryzys gospodarczy, który bardzo dotknął Zieloną Wyspę. Irlandczycy uwierzyli, że bez traktatu z Lizbony pozostaną sami z problemami, bo Unia nie będzie w stanie realizować zasady solidarności. W rezultacie 67,1 proc. głosujących powiedziało tym razem „tak” dla traktatu. Eurokraci odetchnęli z ulgą.
Jeszcze nie koniec
Teraz uwaga skoncentrowała się na prezydentach Polski i Czech – parlamenty obu krajów ratyfikowały już dokument, który czeka tylko na podpis Lecha Kaczyńskiego i Vaclava Klausa. Pierwszy zapowiedział, że podpisze dopiero po irlandzkim „tak”. Drugi nie ukrywa swojej niechęci do tego kierunku reformy. Wiąże go jednak konstytucja i podpis musi złożyć, bo głowa państwa w Czechach wybierana jest przez parlament, a nie w bezpośrednich wyborach. Istnieje jednak jeszcze możliwość, która może eurokratów niepokoić: czescy senatorowie drugi raz zaskarżyli traktat do Trybunału Konstytucyjnego (mimo pierwszego pozytywnego dla traktatu orzeczenia). Wydanie drugiego werdyktu nastąpi prawdopodobnie dopiero za kilka miesięcy. W tym czasie może dojść do wyborów w Wielkiej Brytanii. Jest niemal pewne, że wygrają konserwatyści, a ich lider Cameron zapowiedział, że jeśli dojdzie do władzy, rozpisze referendum w sprawie traktatu, przyjętego już przez parlament. A ponieważ społeczeństwo brytyjskie jest tradycyjnie sceptyczne wobec zbyt ścisłej integracji, dokument przepadnie. I wrócimy do punktu wyjścia. To dla eurokratów najczarniejszy scenariusz.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina