Rozmowa Jacka Dziedziny z Declanem Ganleyem
Jacek Dziedzina: Partia Libertas powstaje na bazie sprzeciwu wobec traktatu lizbońskiego. Czy to nie za słaby program?
Declan Ganley: – Chcemy pomóc Europejczykom zrozumieć, czym naprawdę jest wolność i demokracja. Czasami trzeba wstać i powiedzieć, że źle się dzieje. A tak jest z próbą wprowadzenia traktatu z Lizbony.
Ale po co nam do tego partia europejska?
– Trudno skutecznie wprowadzać zmiany, jeśli działa się bez oparcia w europejskiej strukturze. Niezależnie, jak dobre i słuszne są twoje poglądy, jeśli twoja partia jest ulokowana tylko w jednym kraju członkowskim UE, wtedy twoja zdolność do zmiany czegokolwiek jest ograniczona. Jeśli Libertas stanie się partią o prawdziwie europejskim zasięgu, efektywność we wprowadzaniu prawdziwej zmiany i prawdziwej demokracji w instytucjach europejskich będzie dużo większa.
Odrzucacie traktat z Lizbony. A macie jakąś własną propozycję reformy Unii?
– Europa potrzebuje traktatu, konstytucji – nieważne, jak to nazwiemy. Ale to musi być coś uczciwego i zapewniającego demokrację. Ten dokument nie może mieć więcej niż 25 stron, żeby każdy mógł sobie go przeczytać i zrozumieć . To musi być coś, nad czym ludzie będą w stanie głosować. Jeśli zamierzalibyśmy stworzyć stanowisko prezydenta Europy, co zakładał traktat lizboński, osoba kandydująca powinna poddać się głosowaniu. Libertas chce dać ludziom możliwość zagłosowania przeciwko. A w traktacie z Lizbony byłaby to osoba niewybieralna demokratycznie.
Przypięto już Panu łatkę eurosceptyka, choć Libertas nie chce zrywać z Unią. Ale faktem jest, że np. w Polsce interesują się Panem politycy, którzy chętnie wystąpiliby ze Wspólnoty. Nie boi się Pan takiego balastu? Przecież to wciskanie argumentów do ręki Pana przeciwników.
– Nie ma jednego modelu eurosceptyka. Są tacy jak w Wielkiej Brytanii, którzy nie mają żadnego pomysłu poza jednym: wystąpić z Unii. To ludzie bez żadnej konkretnej wizji. To jest nieracjonalna wersja eurosceptycyzmu. Inni, których niektórzy wolą nazywać eurorealistami, to ludzie podejrzliwi i krytyczni wobec instytucji europejskich, ale nie przeciwni Unii. Chcą, żeby integracja powiodła się, ale nie chcą kontynuować tego antydemokratycznego kierunku. Ludzie mogą być za Europą, chcieć jej rozwoju, siły, wpływu na świat, bez konieczności utrzymywania jedynej wersji integracji, co proponowała Bruksela.
To jest fundamentalnie antyeuropejska postawa. Trzeba Europy, która słucha swoich obywateli.
A teraz nie słucha?
– Francuzów zapytano, czy chcą przyjąć wersję konstytucji, napisaną przez Valéry’ego Giscarda d’Estaing. Większość powiedziała NIE. Holendrom zadano to samo pytanie. Zdecydowana większość znowu powiedziała NIE. Irlandczycy mieli to samo pytanie o zmieniony tylko nieznacznie dokument. Powiedzieli NIE. Czy Bruksela posłuchała kogokolwiek? Nie, powiedziano, że musimy głosować jeszcze raz. Byliśmy zbyt głupi, żeby rozumieć, nad czym głosujemy. Jesteśmy niewdzięcznikami, kłamcami. To jest to, co oni nam mówią! Naród francuski, naród holenderski i naród irlandzki są narodami antydemokratycznymi. Tak twierdzi Bruksela.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina