Konieczne są trwałe punkty odniesienia.
Pamiętam, jak 2 kwietnia 2005 roku zawalił się mój świat, gdy o 21.37 media podały wiadomość o śmierci Jana Pawła II. Tego wieczoru razem z rodziną udałam się do kościoła akademickiego św. Anny w Warszawie, by o północy uczestniczyć we Mszy św., która, jak słusznie przypuszczaliśmy, została odprawiona poza zwykłym harmonogramem. Zarówno świątynię, jak i stołeczne ulice wypełniały tłumy ludzi. Młodych, wzruszonych, szlochających. Trwało to aż do dnia pogrzebu. Taka atmosfera panowała w świątyniach i na ulicach w różnych miejscach świata. Długi, blisko 30-letni pontyfikat sprawił, że dla mnie i dla ludzi z mojego pokolenia papież Polak był jak członek rodziny. Był z nami, kiedy wchodziliśmy w dorosłość, przyjmowaliśmy sakramenty. Stanowił zawsze mocny i wyraźny punkt odniesienia. Ktoś bliski, kochany, po prostu: ojciec, autorytet, kotwica. Ktoś, kto wskazywał dobro i zło, umacniał, budził sumienie. Dlatego śmierć Jana Pawła II sprawiła, że odeszła jakaś część naszego życia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Milena Kindziuk