"Codziennie rozpaczam nad sytuacją, w jakiej znalazła się moja rodzina i mój naród" - mówi Adrianna, żona wojskowego kierowcy dostarczającego na front amunicję i prowiant.
Taras, mąż pochodzącej z zachodniej Ukrainy Adrianny, wstąpił do wojska krótko po rozpoczętej przez Rosję inwazji. „Wszyscy jego przyjaciele poszli walczyć; mówił, że nie może bezczynnie stać z boku” – wspomina rozmówczyni PAP. Zapytana o reakcję na decyzję męża przyznaje, że „płakała i błagała o to, żeby nie szedł”. „Tak bardzo bałam się o jego życie… nadal codziennie się boję” – dodaje.
Sytuacja na Ukrainie: Relacjonujemy na bieżąco
„Nie zdradza mi żadnych szczegółów, to zakazane. Na początku pytałam o wojnę więcej, teraz unikamy tego tematu” – mówi kobieta. „Najczęściej rozmawiamy o rzeczach w ogóle niezwiązanych z walkami: o tym, co dziś jadł, czy dobrze się czuje, o rodzinie” – wymienia Adrianna.
„Ze swoim mężem rozmawiam raz na kilka dni. Nie może mieć przy sobie telefonu, dostaje go jedynie czasem, żeby rozmawiać z rodziną; komunikacja jest bardzo ograniczona” – przyznaje z kolei Anna. Żenia - jej mąż - wskutek ostrzału rakietowego w okolicach Kramatorska na wschodzie Ukrainy został na początku lipca poważnie ranny i obecnie znajduje się w szpitalu na zachodzie kraju.
Przeczytaj też: Oprócz 4-letniej Lizy w ataku na Winnicę zginęło dwóch chłopców w wieku siedmiu i ośmiu lat
„Nie wiem dokładnie, co się z nim teraz dzieje. Przez pierwsze dni po ataku wiedziałam jedynie, że przeżył, ale nie jest w stanie mówić. Szpital skontaktował się z jego pracodawcą, który później o wypadku powiadomił mnie” – opowiada kobieta. „Podejrzewam, że dla lekarza łatwiej było rozmawiać z kimś, kto nie jest z moim mężem związany emocjonalnie tak silnie, jak ja” – dodaje.
Odpowiadając na pytanie o początek rosyjskiej inwazji i decyzję o wstąpieniu Żeni do wojska, zaznacza, że „jego pierwszym instynktem było bronienie mnie i naszego dziecka”. „Dlatego najpierw – na godziny przed zajęciem przez Rosjan naszego rodzinnego Vorzela – ewakuował nas na zachód Ukrainy” – tłumaczy Anna. „Później wpisał się na listę gotowych do mobilizacji. Wiedział, że to jego obowiązek. Wezwano go po miesiącu, natychmiast został skierowany na wschód, gdzie przebywał do ostatniego ataku na jego oddział” – opowiada kobieta.
Anna wspomina, że do ostatniej chwili - do samego wyjazdu męża - chciała go zatrzymać. „Miałam nadzieję, że to wszystko zaraz się skończy i nigdzie nie będzie musiał jechać. Wiem jednak, że gdyby Żeni i innych żołnierzy nie było na froncie, Rosjanie ze swoimi zbrodniami byliby teraz tutaj” – mówi mieszkająca pod Kijowem kobieta.
Przeczytaj też: Watykan opiekuje się ponad 1150 chorymi dziećmi z Ukrainy
Rozmówczyni PAP przyznaje, że trudno jest jej pogodzić się z widokiem mężczyzn przebywających daleko od frontu. „Boli mnie to, że gdy wychodzę na ulicę, widzę tak wielu młodych, silnych mężczyzn bawiących się i cieszących życiem” – tłumaczy. „Najlepsi z nas znajdują się teraz na froncie” – dodaje.
„Stres towarzyszy mi bez przerwy, czuję się przez niego otoczona, zamknięta w nim jak w akwarium” – wyznaje kobieta. „Większość czasu zabiera mi zajmowanie się dzieckiem, ale myśli są zawsze z Żenią, dlatego wszelkie czynności wychodzą mi automatycznie; jestem jak robot” – mówi Anna.