Granicząca z ostrzeliwanym od miesięcy przez wojska rosyjskie obwodem mikołajowskim Odessa jest gotowa do walki. Punkty kontrolne są ustawione we wszystkich kluczowych dla miasta miejscach. Do większości zabytków nie ma dostępu. Przejść mogą jedynie mieszkańcy okolicznych budynków. Jednak strategicznym miejscem jest wybrzeże, które przygotowane jest na ewentualny atak Rosjan.
Alarmy przeciwlotnicze słychać w Odessie częściej niż na zachodzie czy północy Ukrainy. Miasto stale narażone jest na ataki rakietowe. Od dłuższego czasu udaje się je zasadniczo udaremniać, ale pojedyncze rosyjskie rakiety trafiają w miejscowości w obwodzie odeskim. Ostatni ostrzał miał miejsce w oddalonej od Odessy o 80 km miejscowości Serhijiwka. 1 lipca rosyjskie pociski trafiły w blok mieszkalny i ośrodek wypoczynkowy zabijając 21 osób i raniąc 36.
Przeczytaj też: Zełenski: Stoimy przed wyborem - wsparcie Ukrainy albo odroczona wojna Rosji z NATO
W samej Odessie ludzie starają się żyć normalnie. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że miasto trochę opustoszało. Część sklepów jest zamknięta od początku rosyjskiej inwazji. Choć otwarte są restauracje i bary, widać w nich tylko pojedyncze zajęte stoliki. "Ciężko powiedzieć, ile ludzi wyjechało dokładnie, ale czuć, że miasto trochę wymarło. Myślę, że została połowa mieszkańców" - powiedział w rozmowie z PAP.PL pochodzący z Odessy Andrij. "Ci, którzy wciąż tu są już raczej nie wyjadą. Są gotowi bronić naszego miasta przed okupantem. Nikt z nas nie chce dożyć dnia, kiedy w Odessie zawiśnie rosyjska flaga. Nie dopuścimy do tego" - dodaje.
Przed wojną w miesiącach letnich jedną z głównych atrakcji miasta była plaża. Dziś zamknięta dla wszystkich jest stale monitorowana przez wojsko i policję. Tu zagrożeniem jest nie tylko potencjalny rosyjski atak z morza. Niebezpieczeństwo mogą sprowadzić na siebie sami odessyjczycy. Co jakiś czas ktoś mimo zakazu wchodzi na plażę lub do wody. A zarówno morze, jak i wybrzeże są zaminowane. Niestety mimo patroli dochodzi do wypadków, najczęściej śmiertelnych.
Reporterki PAP.PL były świadkami tego typu niebezpiecznej sytuacji. Do morza z betonowego brzegu wskoczył młody mężczyzna. Miał szczęście, bo jego wyczyn zauważyli żołnierze i policjanci, którzy siłą wyciągnęli go z wody. Dlaczego ryzykował życiem? "Chciałem tylko popływać" - mówił. Na dłuższą rozmowę nie ma szans, bo mężczyzna został natychmiast zabrany na pobliski komisariat. Z kolei patrolujący wybrzeże Ukraińcy w nieoficjalnych rozmowach przyznają, że najczęściej tego typu śmiałkowie nie zdają sobie sprawy z zagrożenia.
"Nie zważają na tabliczki ostrzegające przed minami, ani na nasze apele. Wydaje im się, że najgorsze, co może się wydarzyć, to wejście do miasta Rosjan czy wybuch rakiety. Rozumiem, że ludzie chcą normalnie żyć, ale dzisiaj plaża jest linią frontu" - powiedział jeden z żołnierzy.
O tym, że istotnie jest to front i strategiczne miejsce z punktu widzenia bezpieczeństwa miasta, można przekonać się również przy próbie zrobienia zdjęcia, na którym widać linię wybrzeża. "Jest zakaz fotografowania plaży i infrastruktury na niej się znajdującej. Nawet ze specjalnym zezwoleniem od władz obwodu można fotografować tylko i wyłącznie wodę i niebo" - tłumaczy jedna z patrolujących wybrzeże policjantek. Dodała, że obostrzenia są potrzebne, by wróg nie miał dostępu do bieżących informacji na temat tego, co aktualnie dzieje się na wybrzeżu.
"Rosjanie cały czas nas obserwują, ale nie musimy ułatwiać im zadania. Dodatkowo, jeśli otworzymy plażę, to wszyscy ludzie, którzy przyjdą na niej wypoczywać, staną się łatwym celem. Oprócz tego, byłby to znak dla wroga, że plaża jest bezpieczna również dla niego. Desant z morza stałby się dużo bardziej prawdopodobny" - wyjaśnia. Z tego powodu każde podejrzane zachowanie wzbudza natychmiastowe zainteresowanie funkcjonariuszy.
"W mieście niestety są dywersanci, którzy zbierają informacje i przekazują je okupantowi, dlatego musimy być tym bardziej ostrożni i sprawdzać też takie osoby, które na pierwszy rzut oka wyglądają np. jak turyści" - podkreśliła policjantka.
Sytuacja na Ukrainie: Relacjonujemy na bieżąco