Jak napisać ten tekst, żeby nie palić za sobą mostów i wrócić kiedyś do Wietnamu? Jedyne wyjście to skończyć pisanie w tym miejscu.
To, że wynikami naszej blisko miesięcznej pracy w Socjalistycznej Republice Wietnamu interesują się odpowiednie służby, jest bardziej niż prawdopodobne. – Jestem z agencji, która odpowiada za pana pobyt w Wietnamie – przedstawił się jegomość, który wyrósł nagle spod ziemi w stolicy kraju, Hanoi, w ręku trzymając moje zdjęcie. – Przypominam tylko, że posiada pan wizę turystyczną. Otrzymaliśmy informację, że prowadzi pan działalność niezwiązaną z deklarowanym celem pobytu – mówił nasz, jak się okazało, anioł stróż. Też prawda. Turyści przecież nie spotykają się ze skazanymi na lata więzienia księżmi czy represjonowanymi adwokatami lub działającymi w ukryciu misjonarzami z zagranicy.
Nie jadą w niedostępne dla zwiedzających górskie tereny, gdzie biednych wieśniaków z grupy etnicznej H’mong zmuszano do podpisywania deklaracji wyrzeczenia się wiary. Nie przesiadają się pod osłoną nocy na podstawione motocykle, żeby dotrzeć na tajną Mszę w regionie, w którym wszelka działalność religijna jest zakazana. Ani nie uczestniczą w nielegalnym zgromadzeniu modlitewnym w ukrytej pod sklepem ze sprzętem AGD kaplicy. I nie uciekają w ostatniej chwili przed tajniakami z wioski, gdzie mieszkańcy protestowali przeciwko wysadzeniu krzyża. Tylko na jakiej niby podstawie jakiś kacyk i urzędnik miałby wyznaczać mi granice tego, co jest turystyką, a co nią już nie jest?
To oczywiście nie jest pełna prawda o zjednoczonym 35 lat temu przez komunistów Wietnamie. Dla tych, którzy nie próbują wsadzać nosa tam, gdzie nie trzeba, to jeden z najbezpieczniejszych krajów na świecie. Baśniowe klimaty Zatoki Ha Long, szalona jazda pod prąd (opcjonalnie: po chodniku) motocyklem, doskonały bukiet czerwonego wina z okolic Dalat, słodki zapach ryżowego przysmaku owiniętego liściem bananowca, a przede wszystkim niespotykana nigdzie ufność i serdeczność mieszkańców – to wystarczające powody, by choć raz w życiu na kilka tygodni zapomnieć o europejskich standardach i dotknąć z bliska Azji Południowo-Wschodniej. Tyle że władzom z Hanoi bardzo zależy, by tylko taki obraz Wietnamu wydostał się na zewnątrz.
Dlaczego akurat Wietnam i dlaczego właśnie teraz? Od dłuższego czasu śledziliśmy wydarzenia w tym kraju. Interesowała nas zwłaszcza sytuacja katolików, stanowiących ok. 8–9-procentową mniejszość w 86-milionowym narodzie. Po Filipinach to dziś najliczniejszy i najdynamiczniej rozwijający się – pomimo ograniczeń i prześladowań – Kościół w Azji. Z jednej strony agencje prasowe donosiły o pewnej odwilży w polityce komunistycznych władz wobec chrześcijan, z drugiej zaś w niektórych regionach władze nasilały represje wobec katolików. Postanowiliśmy osobiście sprawdzić, czym żyje tamtejszy Kościół. Okazją jest przede wszystkim obchodzony właśnie Rok Jubileuszowy z okazji 350-lecia utworzenia w Wietnamie dwóch pierwszych wikariatów apostolskich oraz 50-lecia Konferencji Episkopatu Wietnamu. W tym roku mia również 35 lat od zakończenia wojny przegranej przez Amerykanów, wspierających Wietnam Południowy przeciwko komunistycznej Północy.
Wszystkie opisane wydarzenia, miejsca i osoby są autentyczne. Jednak z oczywistych powodów nie każdą nazwę miejscowości i nie każde nazwisko możemy ujawnić. Już po powrocie do Polski otrzymałem informację, że kilku naszych wietnamskich przyjaciół zostało zatrzymanych i przesłuchanych przez policję. Podajemy nazwiska wyłącznie tych, którzy wyrazili na to zgodę. Niektórzy wręcz dopingowali nas: napiszcie prawdę o sytuacji w Wietnamie, to nam pomoże bardziej niż milczenie. Publikujemy ten dodatek także dlatego, że zarówno Polska, jak i cała UE podpisują umowy handlowe z Wietnamem, nie upominając się o prawa człowieka. Mimo że władze wietnamskie boją się opinii międzynarodowej dużo bardziej niż np. komuniści chińscy. To materiał z dedykacją również dla polityków.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina