Nasza wspólnota wychowała się na piersi dominikanów. Inni mnisi w białych habitach byli jedynie od „gaszenia świeczek na Jasnej Górze”.
Pamiętam charakterystyczną scenę: kiedyś jeden z zaprzyjaźnionych braci kaznodziejów, zagadnięty w tramwaju przez jakąś staruszkę o wieści z Jasnej Góry, przypiął sobie do habitu karteczkę: „Nie jestem paulinem”. Zarechotaliśmy. Mała rzecz, a cieszy.
I wtedy spotkałem nawracających się muzyków rockowych: Tomka Budzyńskiego, Dzikiego, Piotra Żyżelewicza. Darka Malejonka. Do dziś pamiętam zdumiewającą opowieść Budzego: „Wchodząc do kościoła paulinów, natknąłem się na jakiegoś ojca, który mnie zupełnie nie znał. Spojrzał na mnie i powiedział: »Ty nie wierzysz w Boga. Musisz mieć coś wspólnego z okultyzmem«. Ooo, człowieku, słowa powiedziane przez takiego gościa i w dodatku powiedziane z taką mocą spowodowały, że zamarłem. Było to dla mnie ogromne przeżycie, tak jakby ktoś uderzył mnie młotkiem w łeb”.
Okazało się, że by dotknąć „Radykalnych”, Pan Bóg wybrał… paulinów. Pamiętam zdumioną minę koleżanki ze wspólnoty, która zaoponowała: chyba dominikanów? Nie: paulinów. Tych od jasnogórskich świeczek. Na koncerty czadowej Armii czy Acid Drinkers przychodzili obok załogantów w glanach chłopcy w okularkach: paulińscy klerycy. Szaleli pod sceną.
Od dziesięciu lat biali mnisi nieraz głosili naszej wspólnocie Słowo. Byli pokorni, nie zasłaniali Pana Boga. Może dlatego mógł wreszcie działać, tak jak chciał?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz