Pałac – nie pałac, zabytek – nie zabytek. Rozwalić – zachować? Sterczy na środku miasta. A podobno najlepszy na niego widok z 30. piętra. Bo go nie widać
Halo, chcielibyśmy zrobić fotoreportaż o Pałacu Kultury. Pani urzędniczka: – A co was konkretnie interesuje? – Wszystko: ludzie, klimat, koty w piwnicach i tajemnicze przejścia podziemne do samej trybuny honorowej przy placu Defilad. Urzędniczka: – A co, u nas pięknych sal konferencyjnych nie ma? Ładnych rzeczy nie ma? Dziennikarze to tylko piwnice i koty by pokazywali! – Ale my ducha, ducha pałacu szukamy. Urzędniczka wzrusza ramionami i słuchawką. Wcześniej jednak podaje kilka ważnych telefonów. Dzięki nim, następnego dnia, stoimy pod 240-metrowym socrealistycznym kolosem.
Konwencja poważna: kotów brak
Złota winda wiezie nas na 15. piętro. Szybko wiezie. Kamerka w rogu śledzi każdy ruch. Wchodzimy do biura. Pan Mirosław Sierzpowski od pałacowego marketingu oficjalnie podaje dłoń i prowadzi do pustej sali z wielkim stołem. Za wielkim oknem widok na Marszałkowską. – Co was interesuje? Podziemia? Przejścia podziemne, które nie istnieją? Powtarzam: NIE ISTNIEJĄ. Jeśli chcecie żebym wam pomógł, przyjmujemy poważną konwencję. A nie jakieś tam koty w podziemiach. Konwencja więc będzie poważna. Żadnych kotów. Cały czas coś wyje i świszcze. Może duch, którego szukamy? – Wiatr – informuje nas urzędnik. – Taka sowiecka technologia – przy framugach okiennych i przy drzwiach zostawiano jeden centymetr luzu. Ruskaja klimatyzacja. A teraz pójdziemy do kronikarki, która pracuje tu od 1960 roku.
O rzodkiewce, co Leninowi brodę odcięła
Hanna Szczubełek pracuje kilka pokoi dalej (i dobrze, bo windą nie trzeba jeździć). I pracuje już 46 lat. Kiedyś jako pracownik administracji, funkcja poboczna – kronikarz. Dziś – choć na emeryturze – oficjalna kronikarka. Dwa dni w tygodniu, kiedy pisze – przez jej pokój przewijają się tabuny dziennikarzy. – W pracy to właśnie nie piszę. No bo jak pracować, gdy ciągle ktoś tu się kręci, i pyta, pyta, pyta. Wciąż o to samo – opowiada pani Hanna. Przez pół godziny gra surową i niedostępną. Już prawie zaczynam się bać jej ciętego języka i ciągłego egzaminowania: czy to wiemy, czy tamto. No pewnie, że nie wiemy. Przyszliśmy się dowiedzieć.
Rozmowa powoli się rozkręca.
– Tu, jak przyjeżdżał Bardzo Ważny Gość, szczególnie przedstawiciel Bratniego Narodu, to dopiero szopka była. Tajniaki wszędzie. Na dole, przebrani za sprzątaczy, i na dachu Kongresowej – opowiada pani Hanna. – Na dachu Kongresowej? A kogo niby udawali? Przecież tam nic nie ma – mówię, spoglądając w dół przez okno. I błąd. Bo jest tam prawie 150 gatunków mchów i porostów, które ktoś kiedyś skrzętnie zbadał i spisał. – O, bo nie wiecie, że tu i mchy rosną, i dzikie ptaki mieszkają, i mamy nawet stado kotów na garnuszku pałacowym – rozpoczyna kolejną opowiastkę kronikarka. Grzecznie przerywam: – O kotach nie możemy mówić… – A to niby dlaczego? Koty tu są, były i będą. I kto mi zakaże o nich opowiadać?
Resztki „surowej” pani Hanny ulatują wraz z moją apaszką, która odfruwa, gdy wychodzę na wewnętrzny taras piętra 15…
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska