Zaplanowany przez brukselską biurokrację projekt budowy ponadnarodowego państwowego molocha załamał się. Obywatele Francji i Holandii z wielką determinacją odrzucili projekt eurokonstytucji. Inne kraje, jak Wielka Brytania, rozważają, czy w obecnej sytuacji jest sens robić u siebie referendum. Przed takim dylematem stoi także Polska
W komentarzach na temat wyników referendum we Francji i Holandii podkreśla się, że decydującą rolę w podejmowanych przez obywateli decyzjach odgrywały problemy wewnętrzne. Sugeruje się więc, że eurokonstytucja niejako padła ofiarą rozgrywek wewnętrznych. Ludzie odkuli się na politykach, których mają dość – tłumaczą zdezorientowane media, które przeważnie miały odmienne zdanie aniżeli obywatele.
Inna Europa
Sądzę, że jest inaczej. Decyzje podjęte przez Francuzów i Holendrów są właśnie świadectwem obudzenia się Europejczyków, którzy dobrze wiedzieli, w jakich sprawach podejmują decyzje i jakie będą tego dalsze konsekwencje. W odrzuceniu eurokonstytucji wyraził się bunt obywateli, wściekłych na to, że od wielu lat, bez ich akceptacji, podejmowane są kluczowe decyzje przez wąskie grono polityków oraz biurokratów z Brukseli. Siłą Europy była zawsze jej różnorodność, nawet kiedy wyrażała się w sporach i konfliktach ideowych. Twórcy eurokonstytucji zaproponowali dokument, którego cel polityczny był oczywisty: budowanie ponadnarodowego tworu państwowego, kompletnie odartego z jakichkolwiek wartości, posiadającego możliwość głębokiej ingerencji w system stanowienia prawa każdego z członków Unii Europejskiej. Obywatele Francji i Holandii powiedzieli, że nie chcą takiej przyszłości dla swych krajów. I to jest najważniejsze przesłanie płynące z tych wyników.
Show ma trwać?
Konstytucja była już martwa po wyborze Francuzów. Holendrzy dobili ją osinowym kołkiem i nie ma ona już prawa wrócić do świata bytów realnych. Zwłaszcza że zdecydowanie antykonstytucyjne nastroje przeważają w Anglii, a niewiadomy jest także rezultat głosowania w Luksemburgu i Danii, która swego czasu odrzuciła nawet traktat z Maastricht. Gdyby europejscy politycy chcieli szanować reguły, które same ustalali, dzień po ogłoszeniu wyników głosowania nad Sekwaną powinni powiedzieć rzecz oczywistą, że bez zgody narodu francuskiego konstytucja nie może wejść w życie. Konsekwencją takiego stanowiska musiałoby być stwierdzenie, że w związku z tym dalsza procedura przyjmowania tej eurokonstytucji nie jest już potrzebna. Ponieważ politycy nie chcą się przyznać do kompromitacji, udają, że nic się nie stało i nawołują do dalszego procedowania w sprawie tego dokumentu. Liczą na to, że gdyby udało się zyskać wsparcie co najmniej 20 państw, będzie można rozpocząć procedurę „obrabiania” niepokornych narodów, które konstytucję odrzuciły. Na marginesie warto dodać, że wynik debaty w sprawie eurokonstytucji byłby prawdopodobnie inny, gdyby w wielu krajach to obywatele, a nie parlamenty rozstrzygały o jej przyjęciu. Czy w tej sytuacji polskie referendum ma w ogóle sens?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Grajewski