Aniołek w białej sukience

– Mamy dzieci po tej i po tamtej stronie – mówi Anna Duch o sobie i mężu Piotrze. A ich 9-letnia córeczka Natalka jest przekonana, że zmarła siostrzyczka Emilka to aniołek w białej sukience. Mieszka w niebie i jest szczęśliwa.

Od kilkunastu lat 15 października jest obchodzony jako Dzień Dziecka Utraconego. Ale Duchowie z Rudy Śląskiej nie tylko wtedy wspominają swoje dwie zmarłe córeczki. Bo Natalka ma jeszcze starszą siostrzyczkę, która odeszła w szóstym tygodniu życia płodowego. Młodsza Emilka urodziła się i zmarła w dwudziestym piątym tygodniu ciąży mamy – 28 lipca 2001 r. Te dwie utraty spowodowały, że Anna i Piotr się zmienili. – To było nam potrzebne, żeby wrócić do Boga, bo w czasie ciąży z Natalką uważaliśmy, że to my jesteśmy panami świata i nic się złego nie może stać – mówi Piotr. – Staliśmy się wrażliwsi. Inaczej nie stworzylibyśmy rodziny zastępczej dla piątki dzieci. Dziś mają w domu siedmioosobową gromadkę. Dwa lata temu urodziła im się jeszcze Kingusia.

To było dziecko
– Nasze pierwsze dziecko poczęło się w podróży poślubnej, ale zanim zaczęliśmy się cieszyć, już było po wszystkim – opowiada Anna. – Nie byłem przygotowany, zaskoczyła mnie ta ciąża, może dlatego, że jeszcze studiowałem – wspomina Piotr. – Była sobota rano, kiedy żona poroniła, to stało się w domu. Kiedy mi powiedziała, że już jest po wszystkim, dalej nie wierzyłem, że to nasze dziecko. W tym momencie przeżyłem to nijak. Potem, kiedy odwiedzałem żonę w szpitalu, wpadłem raz do rodziców na kolację. Byli tam też sąsiedzi, wypytywali, co się stało. Mieli wątpliwości, czy to było już dziecko. Zacząłem krzyczeć, że to naprawdę było dziecko i że je straciliśmy. Dopiero wtedy zacząłem to przeżywać, raz nawet się popłakałem. Z żoną zaczęliśmy rozglądać się, gdzie jest najbliższy cmentarz. Pod krzyżem zapalaliśmy świeczkę za nasze maleństwo.

Wszystko czekało
– Kiedy poczęła się Emilka, też kazali mi leżeć, ale ja ciągle myślałam o pracy, Natalkę posłaliśmy do żłobka. To był 25. tydzień. Właśnie mąż z Natalką ukończyli malowanie pokoju dla dziewczynek, żeby wszystko było nowe na przyjęcie dzidziusia. Anna dotknęła brzucha: „No tak, wszystko na ciebie czeka” – powiedziała i poszła na kontrolę do lekarza. Potem już wszystko działo się gwałtownie – szpital, dziesięć dni leżenia na łóżku z podpórką od strony nóg. I gwałtowny, czterogodzinny poród. – Cały czas ją czułam, jak się ruszała, dopóki była we mnie – pamięta Anna. – Lekarz próbował ją ze mnie wyszarpnąć. „Takie dzieci są nie do uratowania” – mówił. Urodziła się fioletowa, z główką okręconą pępowiną. – Nastraszyli mnie, że ze mną tak źle, że nie poprosiłam, aby pokazali mi dziecko – tłumaczy. – Nie mogę sobie wybaczyć, że wtedy nie zrobiłam jej krzyżyka na czole. Ale później salowa zapewniała mnie, że nakreśliła znak krzyża na główce mojej córeczki.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Barbara Gruszka-Zych