Polski rząd to ekipa bardzo kreatywnych księgowych, którzy dwoją się i troją, żeby budżet państwa na rok 2007 wyglądał ładnie i porządnie. I żeby, broń Boże, spod tych ładnych i porządnych zapisów nie wylazła prawda o tym, że Polska dużymi krokami zmierza do bankructwa.
Według rządowego projektu budżetu, w 2007 roku deficyt nie przekroczy 30 miliardów złotych (3 proc. PKB), magicznej granicy wyznaczonej nam przez Komisję Europejską. Premier i minister finansów mówią, że to dowód na to, jak racjonalnie zarządzają pieniędzmi podatników. Tyle że realny deficyt wcale nie wyniesie w tym roku 30 miliardów, ale co najmniej 20 miliardów złotych więcej. Dlaczego?
Bo tegoroczni twórcy ustaw budżetowych, podobnie jak ich poprzednicy, zabawiają się w kreatywną księgowość, na przykład zapisując wydatki budżetu państwa pod innymi nazwami, chociażby jako „dotacje”. Przykład? Pieniądze dla ZUS, które Zakład musi przekazywać otwartym funduszom emerytalnym (OFE), mają zostać zaksięgowane jako rozchody i zapisane poza deficytem. Rząd to nazywa „finansowaniem reformy emerytalnej”, a to przecież zwykła dotacja.
To pieniądze z budżetu – ponad 11 miliardów złotych – które zostaną przekazane ZUS, a ten spłaci nimi część swojego długu wobec funduszy. Poza deficytem zapisuje się także wydatki na Krajowy Fundusz Drogowy.
Dzieje się tak, mimo że agencja Eurostat, zajmująca się statystykami Unii Europejskiej, z którą rząd polski (chodzi o poprzedni gabinet SLD–UP–PSL) dyskutował na ten temat przez dwa lata, nie zgodziła się, żeby środki OFE uznać za pieniądze publiczne, a przekazywanie im pieniędzy za pośrednictwem ZUS-u traktować jako transfery wewnętrzne. Przeciwnie – jasno nakazała uznać to za wydatek z budżetu państwa.
Do wydatków państwa rząd nie wlicza także długów szpitali (według różnych szacunków – ponad 10 mld zł, z tego 6 miliardów to zobowiązania wymagalne). A są to przecież także konkretne pieniądze, które trzeba wydać. I które, w myśl tzw. europejskiej klasyfikacji ESA 95, także powinny być wliczane do deficytu budżetowego. Tymczasem środki dla zadłużonych szpitali rząd nazywa... pożyczką! To pokazuje, jak łatwo jest oszukiwać społeczeństwo i obniżać deficyt na papierze.
Równocześnie premierzy Kaczyński, Lepper i Giertych bez zająknięcia mówią publicznie o wspaniałym wzroście gospodarczym, którego wyniki można przejeść. W ramach tego przejadania uznali, że państwo może wydać w 2007 r. o 12 miliardów złotych więcej niż w roku poprzednim!
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Eliza Michalik, dziennikarka ekonomiczna i polityczna