Polacy o katastrofie w Czarnobylu dowiedzieli się dokładnie dwie doby po zdarzeniu. To był zmarnowany czas.
W Czarnobylu nie wybuchła bomba jądrowa. Zapalił się grafit (odmiana węgla), który wypełniał wnętrze reaktora RBMK-1000. Oprócz grafitu w reaktorze znajdowało się jeszcze 200 ton paliwa jądrowego. Reaktor czarnobylski produkował pluton, z którego wojskowi robili potem bomby atomowe, ale równocześnie dostarczał energii elektrycznej. Był bardzo nietypowy, bo nie miał kopuły bezpieczeństwa. Gdyby obudowę miał, tak jak mają wszystkie (za wyjątkiem niektórych na terenie ZSRR) reaktory na świecie, do tragedii by nie doszło.
Pożar
Grafit się zapalił, bo w rdzeniu reaktora była za wysoka temperatura. W wyniku pożaru 10 ton radioaktywnego materiału z rdzenia reaktora wydostało się do atmosfery. Połowa z tego opadła bardzo blisko budynku elektrowni. Resztę wiatr rozwiał po – dosłownie – całym świecie. Ślady katastrofy czarnobylskiej można znaleźć na przykład na obydwu ziemskich biegunach. To, co znajduje się we wnętrzu reaktora, jest silnie radioaktywne. To właśnie część z tych materiałów wraz z dymem palącego się grafitu dostała się do atmosfery. Ile tego było dokładnie? Od połowy lat 50. XX wieku światowe mocarstwa atomowe przeprowadzały próbne wybuchy jądrowe w ziemskiej atmosferze. Wysoko w powietrzu detonowano bombę jądrową i obserwowano, co się stanie. Działo się głównie to, że na powierzchnię każdego skrawka ziemi spadał radioaktywny pył. Później prób atmosferycznych zakazano. W rekordowym – jeżeli chodzi o próbne wybuchy jądrowe – roku 1962 do atmosfery dostało się ponad 180 razy więcej radioaktywnych izotopów jodu i 5 razy więcej izotopów cezu niż w wyniku pożaru w Czarnobylu. Te dane dotyczą tylko jednego roku, a próby atmosferyczne trwały od 1954 do 1980 roku.
Chmura
W wyniku nieodpowiedzialnych eksperymentów (przy wyłączonych systemach bezpieczeństwa reaktora) 26 kwietnia 1986 r. o 1.23 w nocy z powodu bardzo wysokiej temperatury rozerwany został jeden z reaktorów elektrowni atomowej w Czarnobylu. Polski (ani innych krajów) o katastrofie oczywiście nikt nie informował. Północno-wschodni wiatr radioaktywną chmurę przeganiał w kierunku Bałtyku, zahaczając o Polskę od Białej Podlaskiej, przez Białystok, Olsztyn i Suwałki. Jako pierwsza (poniedziałek 28 kwietnia o godz. 7 rano) niepokojące odczyty zanotowała stacja monitoringu radiacyjnego w Mikołajkach. W powietrzu było ponad 500 tys. razy więcej izotopów promieniotwórczych niż w dniu poprzednim! Kilka godzin później wiatr zmienił kierunek. Teraz znad Bałtyku chmura przesuwała się na południe, przez sam środek Polski. Stacja w Mikołajkach poinformowała Centralne Laboratorium Ochrony Radiologicznej (CLOR) w Warszawie. Z weryfikacją nie było problemu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek