Jeszcze przed Bożym Narodzeniem „Gazeta Wyborcza” wydrukowała list o. Ludwika Wiśniewskiego do nuncjusza apostolskiego w Polsce.
Do dzisiaj jest on szeroko komentowany, ale w dyskusji – jak mi się zdaje – nie padło jedno ważne pytanie. Dla wielu być może naiwne, a nawet wywołujące uśmiech politowania. Czy można drukować prywatne listy? Nawet małe dzieci wiedzą, że cudzych listów nie należy otwierać, a cóż dopiero czytać. Prawo do dyskrecji ma nawet ośmioletni Jaś, który na kartce papieru wyzna miłość koleżance z ławki, a cóż dopiero gdy mamy do czynienia z poważnym pismem skierowanym przez poważnego człowieka do poważnych adresatów. Każdy może dyskutować o Kościele, ale czy trzeba przy tej okazji łamać zasady?
List o. Wiśniewskiego był jak najbardziej korespondencją prywatną. Autor nie wyraził zgody na jego publikację. Nie słyszałem też, by zgodzili się na to adresaci. W nadzwyczajnych sytuacjach można ujawnić prywatną korespondencję. Na przykład gdyby miało to służyć bezpieczeństwu ludzi. Ale o ile dokładnie przeczytałem list, nie mówił on o przygotowaniach do zamachu terrorystycznego, tylko o słabościach, na jakie – zdaniem autora – cierpi Kościół w Polsce. Chyba że redaktorzy „Gazety”, decydując się na ujawnienie prywatnego listu, byli przekonani, że słabość Kościoła stanowi śmiertelne zagrożenie dla nieśmiertelnej duszy naszych obywateli. Jeżeli takimi intencjami się kierowali, chwała im za to.
Głównym problemem Kościoła w Polsce wcale nie jest Radio Maryja, jak zdaje się sugerować o. Wiśniewski. Problem leży zupełnie gdzie indziej. Jest nim tchórzostwo. Brak przekonania zdecydowanej większości katolików, również księży i biskupów, że naszym głównym zadaniem jest głoszenie Jezusa, by zdobyć dla Niego wszystkich ludzi. Boimy się powiedzieć – na co zwrócił uwagę abp J. Michalik w artykule w „Rzeczpospolitej” z 22 grudnia – że „pełnia prawdy znajduje się w Kościele”. Jadąc do pracy do Anglii, katolik powinien chcieć przyprowadzić do Chrystusa wszystkich, których tam spotka – muzułmanów, sikhów, buddystów, wątpiących, niewierzących.
Czy mu się to uda, to już zupełnie inna sprawa. O owoce niech się martwi Pan Bóg. My powinniśmy być od pracy. A niestety, nie jesteśmy. I to jest problem naszego Kościoła. Przypomina on włoskie catenaccio, czyli system taktyczny w piłce nożnej, skupiony bardziej na obronie bramki niż na zdobywaniu goli. Gdy tymczasem apostołowie byli podobni do atakujących z polotem i fantazją Brazylijczyków. Co prawda spośród dwunastu apostołów tylko jeden doczekał naturalnej śmierci, ale po drodze zdobyli pół świata.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Marek Gancarczyk