Ten synod zapowiada się fascynująco: mogą „wyjść” rzeczy, których dziś w ogóle nie bierzemy pod uwagę – ocenia w rozmowie z KAI abp Józef Górzyński. Metropolita warmiński mówi też o przyczynach odpływu młodzieży z lekcji religii, o niwelowaniu skutków zgorszenia po skandalach pedofilskich w Kościele oraz o tym, jak unikać wciągania Kościoła w politykę.
Kolejnym wyzwaniem jest duszpasterstwo po pandemii. Okazało się na przykład, że w niektórych regionach na niedzielne msze nie powróciło ponad 30 proc. ludzi. I nie wiadomo, czy powróci...
Tak, to jest wyzwanie, które zmusza nas do pewnych działań u podstaw. Uważam, że to wymusza autentyzm liturgiczny. Jeśli chcemy, żeby ci ludzie wrócili, to muszą oni odkryć walor duchowy tych celebracji. Jak to zrobić? Liturgia musi być jak najbardziej sobą, żeby ta nasza “ars celebrandi” była wyrażona jak najpełniej. Wierni muszą być w sprawę liturgii zaangażowani w sposób autentyczny, by - zgodnie ze wskazaniami Soboru - czuli się czynnymi uczestnikami tej rzeczywistości. Bo inaczej na liturgię nie powrócą. Zadaniem jest dla nas spowodowanie, by miała ona walor przyciągający. Jak powiada Benedykt XVI, liturgia ma być liturgią. Jeśli będziemy chcieli zrobić z niej coś innego: nowego, ciekawego, atrakcyjnego - to ją zniszczymy. Właściwa liturgia jest najlepszą ewangelizacja i katechizacją.
Ważne pytanie, które jest czymś nowym, brzmi: na ile będziemy potrafili włączyć w proces ewangelizacji świat mediów, który zagospodarował nam tak dużą część naszego życia. Trzeba zastanowić się: ile z naszego świata duchowego, religijnego potrafimy tam przenieść, oczywiście w sposób twórczy, to znaczy taki, który rzeczywiście buduje naszą wiarę, czyli sprzyja naszemu postępowaniu w wierze. A więc czy to buduje czy tylko dewastuje; stawia pytania czy potrafi tylko dawać odpowiedzi.
Czy nie odnosi Ksiądz Arcybiskup wrażenia, że jednym z czynników wpływających na to, że po pandemii mniej ludzi powróciło do kościołów, była sprawa ujawnianych w tym okresie przypadków pedofilii w Kościele?
Grzech zawsze stanowi przeszkodę w wierze. Grzech popełniony przez księdza, który skrzywdził osobę nieletnią powoduje, że przestaje on być świadkiem Ewangelii. Oprócz tego, że krzywdzi dziecko i jego środowisko, wywołuje też często dystans do Kościoła. Takie są efekty tego grzechu. Przełożeni kościelni są zaś wezwani do tego, by te skutki niwelować. Myślę nie tylko o aspekcie karnym, a więc o kwestii zadośćuczynienia przestępstwu. Powinniśmy zapytać także o to, czy potrafimy naprawić to zło na płaszczyźnie ściśle religijnej, a więc odbudować wiarę tego, który został zraniony tym grzesznym zachowaniem. I to w wymiarze zarówno jednostkowym, jak i społecznym, bo przecież chodzi tu też o zgorszenie ogółu. Czy potrafimy z tego zgorszenia wyjść w kierunku powrotu do wiary?
To ważne wyzwanie dla biskupów, bo przecież także od ich postawy zależy to, czy ludzie, którzy z takich czy innych powodów po pandemii nie powrócili do kościołów - jednak się tam pojawią.
Bez wątpienia. Cieszę się, że nas, biskupów, stać już na to, by o całym tym trudnym problemie pedofilii mówić w sposób otwarty i całościowy. A więc, by mówić i o aspekcie prawnym i społecznym, uświadamiając sobie, że to zjawisko budzi zgorszenie, powoduje ból odczuwany szerzej, nie tylko u bezpośrednio skrzywdzonych. Mam przekonanie, że my, biskupi, zdajemy już sobie sprawę z tego, jak bardzo okaleczyło to także wiarę ludu Bożego. Staramy się spojrzeć na wszystkie te wymiary.
Tym, co nie sprzyja budowaniu wiary, przynajmniej u części wiernych, to wszelkie - mniejsze i większe - przejawy politycznego zaangażowania duchownych. Choć przewodniczący Episkopatu przypomina, że Kościół nie stoi po stronie żadnej partii lecz tylko po stronie Ewangelii, to jednak nie wszyscy do takiej wykładni się stosują.
Ta sprawa pojawiała się także podczas naszych spotkań w różnych kongregacjach w Watykanie. Czy jeśli polityk opowie się za wartościami, o które stale walczy Kościół, to mamy powiedzieć, że się z tymi wartościami nie utożsamiamy? Nie, nawet wówczas, jeśli polityki robi z tego…
… polityczną trampolinę?
Tak, przy czym nawet trudno nam to oceniać. Poza tym, my w końcu tego chcemy, to znaczy chcemy poszanowania wartości głoszonych przez Kościół. Jeden z watykańskich prefektów mówił nam: jeżeli jakiś polityk opowiada się za wartościami bliskimi Kościołowi, to nie możemy się wyrzec, tłumacząc to obawą przed “wciągnięciem” w politykę.
W takim razie jak nie dać się wciągnąć?
To właśnie jest pytanie. Odpowiedź, która wydaje się najbardziej właściwa, o której zresztą też w Watykanie była mowa, jest taka: trzeba zrobić wszystko, by być dyspozycyjnym wobec wszystkich. Ale tu nie chodzi tylko o wymiar polityczny, tylko o misję Kościoła w ogóle. Pamiętamy, jak się dziwiono: dlaczego Pan Jezus poszedł do tych czy do tamtych, bo przecież tam są źli ludzie. A Jezus odpowiada: ja przyszedłem także do tych. On był dla wszystkich. To, co powinniśmy robić w Kościele, to wykazywać otwartość na wszystkich, ale, oczywiście, z jasno określonym przekazem ewangelicznym: co popieramy, a czego nie. Bo otwartość na grzesznika nie oznacza tym samym aprobaty dla zła.
Istnieje oczywiście niebezpieczeństwo uwikłania w politykę, ale jeśli Kościół będzie zachowywał otwartość wobec wszystkich, a jednocześnie wyraźnie świadczył, że chodzi mu wyłącznie o świat wartości, które głosi, a nie jakiekolwiek doraźne gry, to będzie wiarygodny dla wszystkich. Trzeba po prostu nie dać się zinstrumentalizować.
Czyli receptą na pokusę czy pułapkę wejścia w politykę byłaby Ewangelia, po prostu.
Tak. A pozytywem obecnej sytuacji jest to, że skłania nas ona do bycia bardziej ewangelicznym, by naśladować jedynego Mistrza, jakiego mamy, czyli Jezusa Chrystusa, który nie był “przypisany” do żadnej grupy. Niezręczność sytuacji Chrystusa polegała na tym, że w jakimś sensie stał się niechcianym przez nikogo. To jest pozycja mało komfortowa, ale umożliwiająca dostępność każdemu. A to jest nasze zadanie.