Biblia podpowiadała: życie nie polega na tym, że Bóg zdejmuje twe krzyże, ale na tym, że pomaga ci je nieść – mówi Adam Szewczyk w rozmowie z Marcinem Jakimowiczem.
Marcin Jakimowicz: Kto chce mądrym być, ten dzieckiem niech się stanie. Kto chce pierwszym być, ostatnim niech zostanie – pisałeś. Takich rzeczy nie wyczytałeś na Onecie?
Adam Szewczyk: – Nie. Wiadomo, gdzie znalazłem taką logikę. To myślenie według Pisma, a nie wedle katechezy świata, która wmawia ci, byś rządził, a nie by tobą rządzono, byś szedł w ciemno za siłą zmysłów.
Kiedy zacząłeś szukać w Biblii ratunku?
– Był czas, gdy wyobrażałem sobie sytuację, że ktoś podchodzi i pyta: dlaczego wybrałeś chrześcijaństwo? I jedyna odpowiedź, która przychodziła mi na myśl, była taka: bo zachwycił mnie dowód miłości mojego Boga. Rzecz zupełnie bez precedensu. Nie ma nigdzie takiego Boga. Z prostej przyczyny: człowiek nie mógłby wymyślić sobie Boga, który dobrowolnie oddaje się w ręce ludzi i zachowuje się w sposób zupełnie odwrotny niż wszelkie nasze wyobrażenia. To mnie zachwyciło. Ten underground, absolutne pójście pod prąd. Takiego Boga odnajduję w Biblii…
Pamiętam Twojego SMS-a sprzed lat: „Zawiodło wszystko wokół, zawiodłem ja sam. Został mi tylko do sprawdzenia Pan Bóg. Jeśli On zawiedzie, to się wieszam”. Słowo Boże nie zawiodło?
– Widocznie nie, skoro jeszcze żyję, a Bóg buduje moje życie od początku.
Bywały słowa, z których nic nie rozumiałeś, a mimo to kurczowo się ich uchwyciłeś?
– Był czas, gdy notorycznie dostawałem słowa: „Ruiny Niniwy nie będą odbudowane”. Bałem się ich, przygnębiały mnie. Ale po pewnym czasie zauważyłem, że to proroctwo; Pan Bóg zburzył w moim życiu coś, co nie ma być odbudowane. Zostaw ruiny – mówił – nie wracaj do nich, nie rozdrapuj ran. Ja zbuduję coś nowego. Często dostawałem słowa, że Pan karci syna, którego miłuje. Pocieszały mnie, wyjaśniały to, co działo się z moim życiem. Biblia podpowiadała: życie nie polega na tym, że Bóg zdejmuje twe krzyże, ale na tym, że pomaga ci je nieść. Może mi być ciężko, ale mam świadomość, że Ktoś stoi tuż obok. To coś jak świadomość słaniającego się na nogach boksera, który wie, że za nim stoi trener. Jak czułby się, gdyby wiedział, że trener zwątpił i zwiał?
Codziennie czytacie w rodzinie Biblię?
– Tak. Od czasu, gdy przed laty pojechaliśmy z Magdą „przypadkowo” na Skałkę. Ojciec Augustyn Pelanowski pobłogosławił nas przed ślubem i rzucił: „Oby nie było ani jednego dnia, w którym nie otwieracie w domu Pisma”. Wzięliśmy sobie to do serca i odtąd codziennie otwieramy Biblię. Często otwiera nasza dwuletnia Łucja. Jest kapitalna, bo nie kalkuluje. Nie kombinuje, czy lepiej otworzyć na Psalmach, czy Ewangelii. Otwieramy Biblię, a potem rozmawiamy o niej. Genialnie wychodzi to z dziećmi. Opowiadamy sobie szczerze, jak słowo dotyka naszych spraw. Jak świetnie one w to wchodzą!
Nie wstydzisz się czytać przy nastolatkach? To chyba problem większości polskich ojców?
– Nie. Jestem dumny, że czytam Słowo. Wiem, że to walka, ale mam dzieci, które mają szacunek do Biblii i nie wyśmiewają mnie.
Kiedyś rozważając Ewangelię, rzuciłeś: każdy chce być „naj”. A prorok zapowiadający Jezusa był anagramem tego słowa: był „Jan”. Z dnia na dzień stajesz się Janem?
– Mam nadzieję, że tak. Ale widzę, jak szarpią mną ogromne pokłady pychy. Wiem, jak ważna jest pokora – towar bardzo deficytowy. Naprawdę wierzę, że największym przejawem siły człowieka jest jego zgoda na słabość.
Marcin Jakimowicz