- Mnie interesuje, co jest w ludziach w środku - mówił Krzysztof Kieślowski. - Chcę wejść z kamerą do ich serca, a raczej brzucha, bo najważniejsze jest w brzuchu.
Brzuch, o którym wspomina, można rozumieć jako biblijne trzewia, będące mieszkaniem duszy. A dusza stale go zajmowała. Nie ulegając modom, stworzył własne kino metafizyczne, choć nie wymieniał w nim imienia Boga. Przywoływał Go jednak, jak choćby przez „Dekalog” – serię filmów pod tym tytułem czy przez „Hymn o miłości” z Pierwszego Listu do Koryntian, śpiewany przez chóry w „Trzech kolorach. Niebieski”. Nikt lepiej niż on nie umiał pokazać, jak czas teraźniejszy i wieczny zaglądają sobie w oczy. Dlatego jego filmowe obrazy, a szczególnie „Podwójne życie Weroniki”, niepokoją, uświadamiając, że wszystko, co robimy, zanurzone jest w tajemnicy. Jego przyjaciel Krzysztof Zanussi w mojej książce „Życie rodzinne Zanussich” wspomina, że kiedyś zapytał go, jak w filmie „Bez końca” rozumie fizyczną obecność pojawiającego się na ekranie zmarłego męża bohaterki. – Krzysztof przyznał, że to nie zmyślenie, ale rzeczywistość. Że sam, kiedy tylko podejmuje jakąś ważną życiową decyzję, zastanawia się, co by mu poradzili nieżyjący już rodzice, i czuje wtedy intensywnie ich prawie żywą obecność – mówi Zanussi. Czy żywa obecność Kieślowskiego w jego filmach sprawi, że dzisiaj dostaniemy od niego jakieś rady?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych