Strefie euro grozi zamiana w "strefę stagnacji". Mimo to kolejni polscy politycy chcieliby do tej strefy wejść.
06.02.2019 15:17 GOSC.PL
Strefa euro zaczyna rok 2019 bardzo źle. Ekonomiści prognozują, że w pierwszym kwartale PKB strefy może urosnąć o zaledwie 0,1 proc. Czyli w roku 2019 może ona rozwijać się 10 razy wolniej niż gospodarka polska. Mimo to kolejni polscy politycy zapowiadają szybkie wciąganie naszego kraju do „strefy stagnacji”. Niedawno dołączył do nich Robert Biedroń.
Czy dla odmiany pojawią się w Polsce politycy, którzy wciągnęliby nas do „strefy wzrostu”? Polska, Węgry, Czechy czy Rumunia notują ostatnio fantastyczne, na tle krajów posługujących się walutą euro, wzrosty gospodarcze. W dodatku, notujemy też w naszych krajach rekordowo niskie bezrobocie. Po co mamy więc przyjmować walutę krajów bez pracy i wzrostu? Czy nie lepiej stworzyć własną „wspólną walutę”?
Pomysł „wspólnej waluty” Europy środkowej może i brzmi kosmicznie. Ale czy nie rozwiązywałby niektórych naszych wspólnych problemów? Np. uzależnienia od interesów światowych finansistów. Albo mało różnorodnej struktury eksportu (sprzedajemy głównie do Europy Zachodniej). Albo słabości własnego kapitału. Żadnego z tych problemów nie rozwiąże za to przyjęcie euro.
Wobec powyższej idei pojawią się pewnie zarzuty, że robimy „Europę dwóch prędkości”. Ale czy naprawdę chcemy być w „Jednej Europie” prędkości 0,1 proc. wzrostu PKB? Może lepiej stworzyć własny klub, klub przyjaciół wzrostu nie europejskiego, lecz azjatyckiego. Zaprośmy do niego państwa zainteresowane takim właśnie wzrostem (Ukraina, Słowacja, Chorwacja?).
Oczywiście wokół polityka, który zaprosi nas do „strefy wzrostu”, powinni pojawić się eksperci zdolni do przekucia pomysłu w czyn. Najlepiej specjaliści biegli w świecie finansów ery bitcoinów. A na pewno mądrzejsi od tych, co poradzili Robertowi Biedroniowi szybkie wciągnięcie nas do „strefy stagnacji”.
Bartosz Bartczak