Islandczycy udowodnili, że dzięki tytanicznej pracy, szkoleniu od podstaw i budowie infrastruktury można w kraju o populacji porównywalnej z Lublinem zbudować piłkarską reprezentację urywającą punkty Argentynie.
Bramkarz Hannes Halldórsson, który zatrzymał Leo Messiego, zajmuje się montowaniem filmów reklamowych, a w piłkę nożną zaczął grać dla zrzucenia zbędnych kilogramów. Pomocnik Birkir Sævarsson pracuje w firmie sprzedającej sól morską i na mistrzostwa świata musiał wziąć urlop. Trener Heimir Hallgrímsson jest z zawodu dentystą, nadal leczy w swoim gabinecie, a taktykę na mecze omawia przy piwie z kibicami. W dzisiejszym, bardzo sprofesjonalizowanym świecie piłki nożnej, reprezentacja Islandii jest miłą odmianą, kopalnią futbolowych anegdotek. Wielu dziennikarzy przed mistrzostwami świata w Rosji skupiło się wyłącznie na tym aspekcie, nadając Islandczykom etykietkę mundialowego kopciuszka; rolę, którą w poprzednich turniejach odgrywały m.in. Trynidad i Tobago, Jamajka, Togo. To jednak nadmierne uproszczenie, ponieważ Islandia jest po prostu mocnym zespołem – aktualnym ćwierćfinalistą mistrzostw Europy, który w drodze na MŚ w Rosji wygrał bardzo silną grupę eliminacyjną, a debiut w turnieju tej rangi zaczął od urwania punktów Argentynie, stawianej w szerokim gronie faworytów do zwycięstwa. Fenomen Islandii to wypadkowa tytanicznej pracy trenerów i wąskiej grupki piłkarzy, mądrej strategii inwestowania w piłkarską edukację i infrastrukturę, a także wyjątkowej chemii panującej w drużynie i w jej relacjach z kibicami.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Legutko