Abp Ryś: Zajmijcie Wasze miejsca

Chcę powiedzieć każdemu z Was - Wam wszystkim, którzy tworzycie Kościół Jezusa Chrystusa w Łodzi: zajmijcie swoje miejsca przy tym stole. Zajmijcie je naprawdę! To znaczy poddając się przynagleniu Ducha Świętego - Jego Mocy i Twórczości!

Usłyszane dopiero co Słowo Boże - jak zawsze - objaśnia nam doskonale przeżywaną przez nas chwilę - moment (KAIROS) zbawczy: Oto jesteśmy na uczcie. Zostaliśmy zaproszeni do stołu. Nawet do dwóch stołów. Właśnie posilamy się przy stole Słowa; za chwilę zostanie obficie zastawiony stół Pańskiego Ciała i Krwi - stół ofiary.

Pierwszym kluczem, jakiego potrzebujemy, by się odnaleźć w tym wydarzeniu, jest uchwycenie charakteru tej uczty. Co to za uczta? W greckim tekście Ewangelii pada tu określenie gámos, co św. Hieronim oddał łacińskim słowem nuptiae - to znaczy „wesele”, „uczta weselna”. Nie zostaliśmy zaproszeni na jakąkolwiek ucztę. Oto jesteśmy na uczcie weselnej! Przedłużającej celebrację zawarcia małżeństwa!

Wtedy też od razu zrozumiałe staje się pouczenie Jezusa: nie zajmuj pierwszego miejsca! To oczywiste! Na uczcie weselnej pierwsze miejsca należą się młodej parze! Nikt z gości nie pcha się na te miejsca - zarezerwowane młodym. Nikt przecież nie przychodzi na wesele, by celebrować siebie samego. Na ucztę weselną idziemy wyłącznie po to, by się ucieszyć szczęściem Nowożeńców - by ich uszanować, by uczcić ich miłość! Tak jest i dzisiaj-tutaj: celebrujemy zaślubiny - nasza uwaga skupiona jest na Oblubieńcu i na jego Oblubienicy. To znaczy na kim?

Odpowiedź ukryta jest w tekście naszej Ewangelii. W jej pierwszym zdaniu nasza uczta opisana jest jeszcze prostym słowem: „posiłek” - oryginalny tekst mówi nawet jeszcze prościej: aby spożywać chleb… Dopiero wejście Jezusa zmieniło charakter uczty. To Jego obecność zmienia zwykłe „spożywanie chleba” w ucztę weselną. Bo to On jest Oblubieńcem! A Oblubienicą jest zasiadająca z Nim do stołu wspólnota - Kościół! Jesteśmy tu i teraz na uczcie weselnej Chrystusa i Kościoła. To ich dwoje chcemy uczcić. Z racji na nich tu jesteśmy. Chrystus i Kościół - chcemy potwierdzić ich pierwszeństwo w naszym życiu. Oto są gody Baranka. I Jego Małżonka się przystroiła.

Gody Baranka: to odkrycie prowadzi naszą refleksję dalej, i nadaje naszej weselnej radości szczególną wrażliwość - wiemy bowiem dobrze, jak i gdzie dokonały się zaślubiny Baranka z Kościołem. Wiemy, że na Golgocie! Wiemy, że Oblubienica Jezusa narodziła się z Jego przebitego na Krzyżu boku. I że wybieliła swoje piękne szaty we krwi Baranka. Wiemy, że każda z „potraw” naszej uczty czerpie swój sens z Krzyża: bierzcie i jedzcie… Ciało moje za Was wydane; bierzcie i pijcie! To jest Krew moja za Was wylana.

Ta wiedza, i pamięć o tym, dyscyplinuje i powściąga nasze ambicje - w naszych przepychankach do władzy i w naszym biegu do pierwszego miejsca stajemy zawstydzeni - jakby wryci w ziemię widokiem Ukrzyżowanego Pana. Trudno się nam dobijać o najwyższe stołki, kiedy stajemy wobec Chrystusa-Sługi: Tego, który uniżył samego siebie aż do śmierci krzyżowej - rzeczywiście On jeden przyszedł i zajął ostatnie miejsce - więc Ojciec - na oczach całego stworzenia - wywyższył Go ponad wszystko, i z ostatniego miejsca poprowadził Go na miejsce pierwsze! Tę samą logikę życia i owocowania zadając Jego Oblubienicy - Kościołowi: Każdy, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony.

Jaki Kościół może być w pełnej-moralnej prawdzie nazwany Oblubienicą Baranka? Jaki Kościół ma moralne prawo usiąść z Nim na pierwszym miejscu? Przecież nie ten, który się wywyższa. Który skupia się na sobie. Odnosi się tylko do samego siebie, i dba o swoje wyłącznie interesy. Nie ten, który szuka potwierdzenia własnej pozycji materialnej, politycznej czy prawnej. Z całą pewnością raczej ten, który służy - zapomina o sobie, wychodzi ku innym. Szuka innych - sam nawracając się ku ciągłej ewangelizacji! Nie chodzi mu o samego siebie, lecz - jak mówi Sobór - o cały rodzaj ludzki, dla którego chce być „skutecznym narzędziem jedności”. 

Kościół, który zna wolność i autorytet płynące z ubóstwa, a nie z układów. Kościół, który zużywa się w miłosierdziu, a nie zabezpiecza się ciasno i doraźnie skrojoną sprawiedliwością. Kościół, który - świadom swojej niezwykłej roli w dziejach konkretnych ludzi i ich wspólnot (w Polsce, w Europie, w świecie) - nie obnosi się swoimi zasługami. Jak jego Pan wybiera ostatnie miejsce, i mówi: słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy tylko to, co powinniśmy byli wykonać. Taki Kościół Pan wywyższa. Czyni to również w naszych sercach. Bo taki właśnie Kościół do nas przemawia, i nas porywa - fascynuje. Do takiego Kościoła chcemy należeć. I taki Kościół chcemy współtworzyć. Nawet jeśli nasz grzech, nasza pycha i chciwość, raz po raz zniekształca taką jego postać… Dziś świętujemy, wywyższamy tu Chrystusa - i Kościół w oblubieńczej relacji z Nim.

Jeśli cię ktoś zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca… - Jesteśmy na uczcie, na której miejsca wyznacza Pan! On zna miejsce przygotowane dla każdego z nas. I - jak można wyczytać w jednym ze współczesnych komentarzy do tej przypowieści - „nie da się ogłupić niczyją auto-promocją”! Żadnego miejsca w Kościele nikt nie bierze sobie sam.

Ktoś może powie w tym momencie: „Czyżby?!” Czy nie za prosto? Czy nie brakuje w Kościele przykładów „auto-promocji”? Albo „promocji z układu”? Choćby sam przykład dzisiejszego Patrona! Św. Karol Boromeusz! Jakże się znalazł na kościelnych urzędach?! Mając dwanaście lat był już duchownym - z woli nie swojej, rzecz jasna, lecz decyzją bogatej rodziny - i opatem wielkiego benedyktyńskiego opactwa (w Aronie); dziesięć lat później był już administratorem Arcybiskupstwa w Mediolanie, Kardynałem i faktycznie Sekretarzem Stanu czyli drugą osobą w Rzymie po papieżu. A wszystko po prostu dlatego, że ten był jego wujem…

Czy tak ma wyglądać ewangeliczna droga awansu w Kościele? Czy to historia zapowiadająca świętego? I jednego z największych reformatorów Kościoła? A jednak!

Głębokie nawrócenie Karol przeżył w 25 roku życia, po śmierci swojego brata. Przyjął święcenia: prezbiterat i biskupstwo. Dwa lata później ostatecznie zostawił Rzym i przeniósł się do swojej diecezji. W Mediolanie poprowadził 13 synodów diecezjalnych (oraz 5 prowincjalnych) - a akta tych synodów stały się niemal matrycą reformy Kościoła w wielu krajach Europy; kilkakrotnie zwizytował całą diecezję (włącznie z jej szwajcarskimi kantonami), założył seminarium duchowne. Stał się jednym z najważniejszych ojców Soboru Trydenckiego. Historia zapamiętała go również jako wielkiego jałmużnika - tak w Rzymie, jak w Mediolanie. Umarł mając 46 lat. W powszechnej opinii świętości. Nie znaczy to, że zawsze był przez wszystkich popierany - w Mediolanie przeciwnicy reformy próbowali go nawet zastrzelić.

To jest życiorys świętego! To jest prawdziwie ewangeliczna historia biskupa!

« 1 2 »
TAGI: