W niedzielę w Katalonii odbywa się referendum ws. niepodległości regionu, uznawane przez Madryt za nielegalne. Policja wkroczyła do wielu lokali i skonfiskowała urny oraz karty wyborcze. W kilku miejscach doszło do przepychanek uczestników plebiscytu z policją.
Hiszpański rząd został - wbrew swojej chęci - zmuszony do wysłania policji, by powstrzymać głosowanie, które przerodziło się w farsę - oświadczył na konferencji prasowej przedstawiciel rządu centralnego w Katalonii Enric Millo. "Zostaliśmy zmuszeni do zrobienia czegoś, czego nie chcieliśmy" - dodał.
Zapytany o wcześniejsze oświadczenia regionalnych władz Katalonii, które poinformowały uczestników referendum, że jeśli ich lokal wyborczy będzie zamknięty, mogą głosować w dowolnym miejscu, Millo odpowiedział: "To wszystko wstyd, farsa. Pierwszy raz w historii zasady gry zostają zmienione na 45 minut przed rozpoczęciem głosowania".
O 9.00 rano otwarto w Katalonii ponad tysiąc lokali wyborczych. Do niektórych wkroczyła policja, przejmując urny i karty wyborcze.
Funkcjonariusze Gwardii Cywilnej siłą, wybijając szyby, wdarli się m.in. do lokalu w Sant Julia de Ramis w prowincji Girona, gdzie głos planował oddać szef katalońskiego rządu Carles Puigdemont. Doszło tam do przepychanek między głosującymi a policją.
Puigdemont jednak wziął udział w referendum, oddając głos w innym lokalu wyborczym.
Jednocześnie w Barcelonie funkcjonariusze siłą usunęli uczestników plebiscytu, którzy chcieli głosować w jednym z tamtejszych lokali. Kilka osób zostało zatrzymanych.
W relacji na żywo prowadzonej na stronie dziennika "El Pais" informowano, że są miejsca, w których uczestnicy głosują bez przeszkód. Jako przykład podano leżącą 10 km od Barcelony Badalonę. Według mediów tamtejsza szkoła, gdzie mieszkańcy wypowiadają się w plebiscycie, nie została zamknięta, ponieważ trwa tam jednocześnie mecz koszykówki.
Uczestnicy referendum odpowiadają na pytanie: "Czy chcesz, aby Katalonia została niepodległym państwem w formie republiki?". Rząd premiera Hiszpanii Mariano Rajoya zapowiadał, że zrobi wszystko, aby nie dopuścić do plebiscytu, który uważa za nielegalny. Premier wielokrotnie nazywał go "chimerą", grożąc wyciągnięciem konsekwencji wobec organizatorów.