Wszyscy, którzy mieli cierpiących na rozmaite choroby, przynosili ich do Niego. Mt 4,40
Po opuszczeniu synagogi Jezus przyszedł do domu Szymona. A wysoka gorączka trawiła teściową Szymona. I prosili Go za nią. On, stanąwszy nad nią, rozkazał gorączce, i opuściła ją. Zaraz też wstała uzdrowiona i usługiwała im.
O zachodzie słońca wszyscy, którzy mieli cierpiących na rozmaite choroby, przynosili ich do Niego. On zaś na każdego z nich kładł ręce i uzdrawiał ich. Także złe duchy wychodziły z wielu, wołając: «Ty jesteś Syn Boży!» Lecz On je gromił i nie pozwalał im mówić, ponieważ wiedziały, że On jest Mesjaszem.
Z nastaniem dnia wyszedł i udał się na miejsce pustynne. A tłumy szukały Go i przyszły aż do Niego; chciały Go zatrzymać, żeby nie odchodził od nich. Lecz On rzekł do nich: «Także innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę o królestwie Bożym, bo po to zostałem posłany».
Chciałoby się żyć w takim miejscu i w takich czasach, w których bliskich nam chorych można by przynieść do Jezusa i pozwolić Mu ich uzdrowić. Ile spraw by to uprościło! Niestety, dziś tak się nie da. Owszem, łatwo spotkać Jezusa. Trudniej o uzdrowienie. Dlaczego? Tylko sam Bóg to wie. Jeśli możemy w tym względzie snuć jakieś przypuszczenia, to nie powinniśmy obwiniać siebie. Nie chodzi o to, że nasza wiara jest zbyt słaba, że modlitwa nie taka albo serce zbyt mało pałające miłością. Gdyby Jezus chciał, toby uzdrowił. I czasem uzdrawia. Opisane w Ewangeliach przypadki uzdrowień przede wszystkim mają dać nam nadzieję. Ale póki żyjemy na tym świecie, Bóg nie zmieni jego praw. Ciągle będziemy podlegać chorobom, cierpieniu, a w końcu śmierci. Tak jak umierający w wielkim cierpieniu Jezus. I dopiero po śmierci możemy liczyć na lepsze życie. Na życie wieczne. Co nam pozostało? Zaskakujące, ale chyba to samo, co owym ludziom dwa tysiące lat temu: zanoszenie swoich chorych do Chrystusa. Niech ich obejmuje. Jeśli taka Jego wola – także uzdrawia. I ufajmy.
Andrzej Macura