Nie przyszedłem (...) po to, aby świat potępić, ale by świat zbawić. J 12,47
Jezus tak wołał: «Ten, kto we Mnie wierzy, wierzy nie we Mnie, lecz w Tego, który Mnie posłał. A kto Mnie widzi, widzi Tego, który Mnie posłał.
Ja przyszedłem na świat jako światłość, aby nikt, kto we Mnie wierzy, nie pozostawał w ciemności. A jeżeli ktoś słyszy słowa moje, ale ich nie zachowuje, to Ja go nie potępię. Nie przyszedłem bowiem po to, aby świat potępić, ale by świat zbawić.
Kto Mną gardzi i nie przyjmuje słów moich, ten ma swego sędziego: słowo, które wygłosiłem, ono to będzie go sądzić w dniu ostatecznym. Nie mówiłem bowiem sam od siebie, ale Ojciec, który Mnie posłał, On Mi nakazał, co mam powiedzieć i oznajmić. A wiem, że przykazanie Jego jest życiem wiecznym. To, co mówię, mówię tak, jak Mi Ojciec powiedział».
To prawdziwe słowa otuchy dla wszystkich, którzy zastanawiają się, czy Bogu w ogóle na nich zależy: „Nie przyszedłem (...) po to, aby świat potępić, ale by świat zbawić”. Tak, Bóg chce zbawienia każdego człowieka. Nie tylko świątobliwi, ale i ci, którzy uważają się za grzeszników, mogą liczyć na Jego łaskawość. Każdy ma szansę wyjść z ciemności i pozwolić opromienić się światłu, jakim jest Chrystus. Ale... No właśnie, jest ale. Mówi Jezus: „Kto Mną gardzi i nie przyjmuje słów moich, ten ma swego sędziego: słowo, które wygłosiłem, ono to będzie go sądzić w dniu ostatecznym”. Trzeba zadać sobie pytanie: którzy są tymi gardzącymi Jezusem i nie przyjmującymi Jego słów. Ateiści? Wyznawcy innych religii? Ci, którzy może i zostali ochrzczeni, ale z różnych powodów wiarę porzucili? Pewnie w jakimś zakresie tak. Ale przecież można być też wierzącym, niby gorliwie wierzącym, i tak naprawdę nie przyjmować słów Jezusa, a zastępować je różnymi pseudomądrymi wykrętami. Czym jest taka postawa, jak nie wyrazem pogardy dla Chrystusa?
Andrzej Macura