Zaraz po odzyskaniu świadomości po wypadku Iwona Lis zapytała lekarzy, czy musieli wybierać między życiem jej a córeczki. Usłyszała, że maleńka Ania nie miała szans. Dziś jej fundacja „Forani”, mająca w nazwie imię jej córki, pomaga poszkodowanym w wypadkach. – Jest jak moje dziecko – mówi.
Przed tym spotkaniem miałam dramatyczne sny, ponieważ czułam się bezradna. Wiedziałam, że moja rozmówczyni straciła córkę w wypadku samochodowym. Mimo to dałam się wyciągnąć do sklepów z napisami „wyprzedaże” i na róg Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej w Warszawie przyszłam z zakupami. Iwona Lis czekała na mnie elegancko ubrana i z wyrozumiałością powiedziała, że na chodzenie po sklepach nie traci czasu. – To skąd ma pani takie ładne ciuchy? – zapytałam. – Rzeczy same przychodzą – stwierdziła. – Dostaję je od koleżanki. Mam też sporo ubrań z czasów, kiedy pracowałam w korporacji. Garsonki, koszule, szpilki – wszystkie najlepszych marek. Są jak wspomnienie czasu przed wypadkiem. Szła obok mnie jakby nigdy nic w wysokich, zgrabnych botkach. Dopiero potem się dowiedziałam, że po ośmiu operacjach ma przesuniętą miednicę i musiała wypracować sobie nowy styl poruszania się. – Żeby to osiągnąć, wykonywałam 120 proc. przewidzianych ćwiczeń, które zresztą robię do dziś – przyznaje. – Nie szkodzi, że nadal mnie boli?. Nie skupiam się na bólu, idę dalej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych