Terry Pratchett wpisał w swój herb dewizę „Nie bój się Kosiarza”. Mam nadzieję, że ich spotkanie przebiegło w przyjaznej atmosferze.
12.03.2015 17:23 GOSC.PL
„- Czy to ten moment, kiedy całe moje życie przesuwa mi się przed oczami?
- NIE, TEN MOMENT BYŁ PRZED CHWILĄ.
- Kiedy?
- TO MOMENT - rzekł Śmierć - POMIĘDZY PAŃSKIMI NARODZINAMI A PAŃSKIM ZGONEM.”
12 marca 2015 roku zmarł Terry Pratchett – autor powieści o Świecie Dysku. Był to jeden z moich ulubionych pisarzy. Przeczytałem niemal wszystkie jego książki, a w swym trwającym 66 lat życiu napisał ich kilkadziesiąt. Głównie parodii posttolkienowskiej fantasy, dziejących się w wymyślonym płaskim Świecie Dysku, niesionym na plecach ogromnych słoni, stojących na skorupie olbrzymiego żółwia. Zasiedlonych przez czarodziejów, krasnoludy, trolle, wampiry, wilkołaki, i najgorsze z nich wszystkich… elfy. Skrzących się angielskim humorem i życzliwie wyśmiewających a to świat akademicki (wiele z gagów zrozumiałem dopiero, gdy odwiedzałem Oksford), a to politykę, a to relacje damsko-męskie, czy jeden z jego ulubionych tematów: popkulturę. Śmiesznych, ale i dających wiele do myślenia. I sprzeciwiających się niesprawiedliwości, tyranii i głupocie.
Świat przedstawiany przez angielskiego pisarza ulegał ewolucji, do tego stopnia, że pierwotnie „średniowieczny”, z czasem zaczął wkraczać w epokę rewolucji przemysłowej. Z czasem magia, pierwotnie niemal wszechmocna, zaczęła ustępować miejsce nauce. Nigdy religii, która była dla Pratchetta tylko wytworem wyobraźni, czemu dał szczególny wyraz w powieści „Pomniejsze bóstwa”. Stosunek Pratchetta, zdeklarowanego ateisty, do wiary, był jednym z tych elementów, które mnie z nim poróżniły - choć do końca czytałem niemal każdą jego książkę. Mimo, iż kolejne powieści bywały coraz bardziej, czasem wręcz nieznośnie, dydaktyczne. Dydaktycznie opiewające wszystko, co może nam się kojarzyć z określeniem „europejskie wartości” - łącznie z antyteizmem i tolerancjonizmem.
Wbrew temu pozostałem wiernym czytelnikiem jego książek. Dają bowiem ten jedyny w swoim rodzaju komfort, jakiego dostarcza odpoczynek przy inteligentnej, a jednocześnie niewymagającej wielkiego skupienia literaturze. Poza tym przyjaciół się nie porzuca, a z wieloma bohaterami zdążyłem się zaprzyjaźnić. Choćby z prostodusznym Marchewą Żelaznywładsonem dwumetrowym krasnoludem z adopcji, pracującym w Straży Miejskiej. Albo rządzącym niepodzielnie miastem Ankh-Morpork Patrycjuszem – wyznającym zasadę „jeden człowiek, jeden głos” (to Patrycjusz był tym człowiekiem). Najciekawszą postacią stworzoną przez angielskiego pisarza był jednak Śmierć – mówiący zawsze wielkimi literami, będący „antropomorficzną personifikacją ludzkich wyobrażeń na swój temat”. Postać, która odprowadza zmarłych bohaterów powieści po zakończenia przez nich żywota. Śmierć, z czasem zaczyna lubić ludzi, próbuje się do nas upodobnić – a nawet adoptuje dziecko. Gdy Pratchett w 2009 roku otrzymał z ręki Elżbiety II tytuł szlachecki, w swoim herbie umieścił motto „Noli Timere Messorem” - „Nie bój się Kosiarza”.
Cierpiący od lat na chorobę Alzheimera zarzekał się, że chce poddać się eutanazji. Wygląda na to, że, na szczęście, zmarł śmiercią naturalną. Chciałbym, by mógł usłyszeć po niej pisane kapitalikami słowa o spełnionej nadziei, której nie podzielał.
Stefan Sękowski