Jak liczona jest rentowność kopalni? Można to robić na wiele różnych sposobów. Chciałbym się mylić, ale wszystko wskazuje na to, że autorzy obecnej "reformy" poszli po linii najmniejszego oporu.
Czy tak jest w Polsce? Nie mam bladego pojęcia. Dramat polega na tym, że chyba nikt, z rządem włącznie, w ten sposób na problem nie patrzy. Przecież - pozostając w energetycznych tematach - niewielu kwestionuje budowę gazoportu w Świnoujściu, choć gaz, jaki będzie stamtąd pochodził, jest droższy od tego, który moglibyśmy mieć z innych źródeł. Po co więc prowadzi się tę inwestycję? Bo ona nas uniezależnia od gazu ze Wschodu. A niezależność ma swoją cenę. Czy w przypadku węgla i śląskich kopalń ktoś patrzy na rentowność w takiej perspektywie?
Jest jeszcze coś. Kopalnia to nie tylko górnicy, to tysiące ludzi pracujących w setkach firm, które działają w otoczeniu kopalń. Te firmy płacą podatki (np. VAT), ludzie, którzy w nich pracują, płacą podatek dochodowy. W 2013 roku z branży górniczej do budżetu państwa trafiło ponad 7 mld złotych. Z podatków pośrednich i bezpośrednich z samych kopalń - 3 mld. Podatek dochodowy od osób fizycznych we wspomnianym roku wyniósł prawie 900 mln złotych. Z kolei podatku VAT firmy powiązane z górnictwem zapłaciły prawie 2 mld złotych. Trzeba pamiętać, że VAT na węgiel w Polsce jest najwyższy w całej Unii Europejskiej. W Polsce ta stawka wynosi 23 proc., a np. w Niemczech - 19 proc. Kwota podatku VAT za jedną tonę węgla w 2000 roku wyniosła ponad 35 złotych, a 13 lat później, w 2013 roku, już ponad 95 złotych.
Czy kopalnie są zatem rentowne czy nie? Napiszę to jeszcze raz. Nie wiem. Dramat polega na tym, że tego nie wie dzisiaj chyba nikt. Mimo wielu prób nie znalazłem dokumentów, raportów, które na sprawę spoglądałyby z szerszej perspektywy. Znajduję za to argumenty o wysokich płacach w górnictwie. Najczęściej uśredniane z całym zarządem. No i obowiązkowo podane w kwotach brutto. Dołowy górnik zarabia na rękę kilka tysięcy złotych. Dużo? Wszystko zależy od perspektywy. W kraju o tak dramatycznie wysokim bezrobociu jak Polska podawane kwoty mogą robić wrażenie. Proponuję jednak tym, którzy ochoczo komentują, spędzenie na dole w kopalni choć jednej szychty. Może się okazać, że kilka godzin wystarczy, by zmienić zdanie o wysokich zarobkach.
Nie chcę absolutnie napisać, że reforma górnictwa jest zbędna. Przeciwnie. Miała być zrobiona kilka lat temu. Wtedy, gdy zyski kopalń z powodu wysokiej ceny węgla były wysokie. Tylko w 2011 roku sama Kompania Węglowa wypracowała ponad 0,5 mld złotych zysków. Odprowadziła wtedy do budżetu państwa 80 mln podatku od dochodu. Tyle tylko, że wtedy ministrowie PO i PSL nie robili nic. Choć docierały do nich sygnały o konieczności reform, z lenistwa lub tchórzostwa woleli sprawy nie ruszać. Gdy po 2011 roku cena węgla zaczęła spadać, przez kolejne 4 lata udawali, że nic się nie dzieje. Przecież jeszcze kilka miesięcy temu premier Donald Tusk uspokajał. Mówił górnikom na Śląsku, że nie muszą się niczego obawiać. Że drastyczne kroki są bardziej kosztowne niż nicnierobienie. No, ale to było tuż przed wyborami do europarlamentu. Po dosłownie kilku tygodniach Donald Tusk był już prezydentem Europy i miał w poważaniu konsekwencje słów, które na Śląsku wypowiedział.
Problem odziedziczyła premier Ewa Kopacz. W swoim sejmowym exposé uspokajała, mówiła o świetlanej przyszłości górnictwa w Polsce, o ile połączy się je z energetyką. Z konsolidacji nic nie wyszło (czy ktoś w ogóle próbował?). Na konferencji z okazji 100 dni swojego rządu nagle oświadczyła, że będzie reforma, że będzie zamykanie (pardon - wygaszanie) kopalń. Gdzie są jakieś wyliczenia? Gdzie są jakieś analizy? Nie te na „tu i teraz”, tylko w perspektywie kilku, kilkunastu i kilkudziesięciu lat.
I na koniec jeszcze jedno. W nawiązaniu do zarobków i przywilejów górników. Te muszą zostać zreformowane. Tyle tylko, że one nigdy nie były źródłem problemów całego sektora. Źródłem było fatalne zarządzanie, związane w dużej mierze z patologicznym systemem powiązań państwowo-prywatnych w zarządach kopalń. Powiązań, w których pośrednio lub bezpośrednio palce maczają politycy. Przecież zarządy kopalń i spółek górniczych są kompletowane z nadania partyjnego, a nie z klucza, w którym kryterium są kompetencje. W wydrukowanym w „Gościu Niedzielnym” przed kilkoma miesiącami wywiadzie socjolog prof. Marek Szczepański mówił, że kluczowe dla górnictwa posady zajmuje cały czas ta sama grupa osób. Że ta personalna karuzela ma nie więcej niż 250 osób. Z powodu niekompetencji, a czasami intencjonalnej niegospodarności tej grupki, rząd bez - moim zdaniem - dogłębnych analiz chce zamknąć kopalnie, w wyniku czego na bruku wyląduje (licząc z firmami kooperującymi) kilkanaście tysięcy ludzi.
Tomasz Rożek